Odpowiedź jeszcze na się czekać kazała — rejent myślał i myślał... To zdziwienie widać, że nie było niemiłem podczaszycowi, znajdował to pięknem, iż się tak uwinął i wprzódy zwyciężył, nim się kto jego zamiarów mógł dorozumieć.
Westchnienie wyrwało się naprzód z obrzemienionej piersi Odrygi.
— Nie wątpię — odezwał się, cedząc jakoś słowa powoli — że jw. pan pewnym być musisz tego, o czem się ja od niego dowiaduję... Więc panna Łowczanka.
Podczaszyc się tryumfująco uśmiechnął.
— Kochany rejencie — rzekł — nie chlubiąc się powiedzieć to mogę, że w praktyce niewiast nowicjuszem nie jestem. Experto crede Roberto... Panna mi sprzyja, nie ma wątpliwości... życzy sobie — i — pozwól powiedzieć — trudnoby inaczej było... Partja dla niej świetna...
Rejent dumał.
— Nie ma kwestji — rzekł — tak, tak, chociaż z drugiej strony, panna Łowczanka losu tego warta...
Na to podczaszyc skłonił się milczący. — Nie mógł zaprzeczyć, ale i potwierdzić nie chciał, bo w jego przekonaniu — pierwszeństwo było po stronie wielkiego imienia.
— Zatem — przerwał milczenie Odryga — cóż tedy ja mam za misję w tej sprawie?
— Bardzo prostą — rzekł podczaszyc. — Nie potrzebujesz asindziej, ani o bytności u mnie, ani o mojej prośbie nic wzmiankować. Możesz powiedzieć, iż słysząc o tem jakobym ja tam bywał, i przeczuwając zamiary — radbyś wiedzieć, jak rzeczy stoją. Dodać możesz, iż od osób trzecich słyszałeś, że z wielką adoracją wyrażam się o Łowczance, za szczęśliwego poczytując tego, który ten skarb posiędzie.
Rejent słuchał z uwagą natężoną dalej; podczaszyc ciągnął:
— Możesz asindziej i to dodać, że mnie interesa powołują do stolicy, i że należałoby przyspieszyć jakiś finał, zaręczyny, intercyzę... i t. podobnie...
— Hm! — wybąknął rejent. — W tem sęk!! Na moje uszy słyszałem z własnych ust panny Łowczanki, że dopóki żałobę nosi, a tej nie zrzuci do roku i sześciu niedziel, o żadnych matrymonjalnych projektach ani chce wiedzieć.
Uśmiechnął się po swojemu podczaszyc.
— Szanowny rejencie — rzekł — rozumiesz to dobrze, iż dla takich ludzi, jak ja, i w takich wypadkach, jak obecny... excepcje się robią. Mogła mieć to postanowienie dla... innych, ale tu, gdy się jej trafia coś nadzwyczajnego — rzecz jest inna!
— Nie przeczę — rzekł rejent. — Być może!! Zatem... żądasz jw. pan...
— Abyś z nią mówił o tem i podjął się pośrednictwa... — dokończył gospodarz. Rozumie się, iż do należnej wdzięczności poczuwać się będę.
Odryga skłonił się, lecz nie okazał zbytniej uciechy, ani z zaszczytnego pośrednictwa, ni z przyrzeczonej nagrody.
Dumał, głową potrząsając.
Gospodarz po ramieniu go poklepał, kilka jeszcze słów dwuznacznych dorzucił, przyrzekając remunerację za starania i — na tem się skończyło.
Po obiedzie oba z Moroszyńskim odjechali. W drodze nic z sobą o tem nie mówili, przyjaciel panny Stratoniki był dziwnie zadumany i smutny.
W duszy swej rozbierał, co słyszał — powtarzał sobie słowa podczaszyca, z taką pewnością wyrzeczone — i nie mogło mu się w głowie pomieścić, żeby panna Łowczanka wybór taki zrobiła.
Świetna była partja pod względem kolligacyj, ani słowa — ale sam podczaszyc wydawał mu się śmieszny, życiem zniszczony, do innego obyczaju nawykły, dziwaczny, i do pary z Łowczanką nie przypadający...
— Mogłaby sobie wybrać mniej wysoko urodzonego — myślał — a młodego, przystojnego, poczciwego chłopaka, któryby jej wdzięcznym być umiał, przywiązał się do niej. A to — pożal się Boże — próchno świecące, ruina. Komedjant... Ale kto najrozumniejszą kobietę zrozumie?
Mają one fantazje swoje — może i jej zachciało się być jaśnie wielmożną hrabiną, lub jakąś dygnitarką koronną. — Słabość ludzka, przebaczona... choć żal mi jej okrutny...
Przybywszy do miasteczka, rejent pożegnał kolegę i pobiegł do swego dworku, poruszony mocno.
Tu — jakby się już wszystko składało po temu, aby z Łowczanką się rychło rozmówił, znalazł od niej karteczkę, która go zapraszała na dzień następujący do Mazanówki na — barszcz.
Fornal czekał na odpowiedź i rejent ją wystylizował, przyrzekając bytność swoją.
— Któż wie? — zamruczał pod nosem — może i ona wpadła na myśl, aby mnie powierzyć pośrednictwo! Może i jej pilno, żeby podczaszyc nie uszedł!! Ale bać się nie ma czego!
Rozśmiał się gorzko...
— Nie pojedzie on do Warszawy, dopóki się tu nie obłowi!
Strona:PL JI Kraszewski Stara panna.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.