Nigdy jeszcze tak wesoło się śmiejącej nie słyszał rejent łowczanki, jak gdy teraz mowę mu wybuchem śmiechu przerwała...
Odryga to wziął znowu za potwierdzenie skłonności — i, choć zdumiony — mówił dalej.
— Dlaczegóż nie mieć ambicji? Ja jestem tego pewny, iż panna Stratonika takby w tych senatorskich kołach chodziła swobodnie...
— Jak teraz po oborze i kurnikach — przerwała wesoło panna. — O! tego być możesz pewnym. Nie imponują mi one, bo znam co się mieści pod ich powłoką złocistą!
— A więc? — trzeba z okazji korzystać! — dokończył Odryga... Podczaszyc podobno się wybiera do Warszawy, do stryja. — Nie puszczać go, póki się nie oświadczy...
Mówił to niby na pół żartem, a panna usta zagryzłszy słuchała.
— Myślisz, że on się oświadczy? — zapytała z dziwnym w oczach błyskiem.
Rejent na chwilę zaniemiał.
— Oczywista rzecz, że sobie tego życzy — rzekł w duchu.
— Pewnie, że sie oświadczy! — potwierdził.
Łowczanka wstała bardzo ożywiona i wesoła od krosien i zbliżyła się ku niemu.
— A! żeby się oświadczył! żeby się oświadczył! cobym dała... Ty rejencie, powinieneś mu podbić bębenka — niech się oświadczy...
Pobladł z aprehensji rejent, usłyszawszy to — serce mu się jakoś ścisnęło, lecz, nie było już co wątpić — panna sobie życzyła tego.
— Habet! — rzekł w duchu Odryga — ale gdy tak tego pragnie, rezolutna jest i śmiała, kobieta rozumna, wie co robi. — Niech mi się dzieja wola Boża.
— Panna łowczanka — odezwał się głosem zadławionym — życzyłaby sobie tego i...
— Życzę! życzę! — wesoło, a żywo poczęła panna — jeżeli możesz, czy przez Moroszyńskiego, czy sam, staraj się go nakłonić — niech się oświadczy...
— Doprawdy? — wykrzyknął rejent.
Łowczanka śmiała się.
— Tak — doprawdy... Szkodaby było żeby uciekł do Warszawy... a z tamtąd może nie powrócić...
Uszom prawie nie wierzył Odryga, ale, nie było wątpliwości, rzeczy tak stały jak je podcźaszyc malował, należało więc obojgu ułatwić tę pożądaną konkluzję.
— Jak skoro, wola, jest pani, a polecenie jej mam w tym względzie, to rzecz będzie łatwa do spełnienia...
Skinęła mu głową, ale, niechże tu kto kobietę zrozumie? nagle ta wielka jej wesołość zmieniła się w usposobienie żałobne, smutne — siadła do krosien, zadumała się i jakby zawstydziła zbytniej swej otwartości, zamilkła zmięszana.
Po chwili dopiero — trochę głowę podnosząc — poczęła znowu.
— No, a wy panie rejencie, nie pożałowalibyście gdyby mnie ztąd losy nie wiem dokąd poniosły! nie żalby wam mnie było!
— Moja mościa dobrodziejko — od serca odezwał się Odryga wzruszony. — Nie od dziś to jej wiadomo, że ja weneruję i mam dla niej respekt wielki... ale, kto komu dobrze życzy, ten jego szczęścia swoim łokciem nie mierzy. Jeżeli asindźka będziesz szczęśliwą, choćbym ja miał się zatęsknić — panu Bogu będę dziękował.
— I sądzisz, że tambym była szczęśliwą? — dodała zamyślona łowczanka.
— To w rękach Bożych i asindźki samej — odparł rejent.
Służąca przyniosła kawę i tak rozmowa się przerwała; kapelan drugiemi drzwaimi wszedł, jemu się też filiżanka należała.
Mówiono o odpuście w Czarnowczycach, o nabożeństwie w Kodniu, o przyszłych sejmikach w Brześciu. Rejent jednak ożywić się tem nie dał, małomówny był, milczący, spozierał na cebulę swą godziny odjazdu upatrując, i, choć go panna łowczanka wstrzymywać chciała — pożegnał się z nią i odjechał. Odprowadziła go aż do drzwi bardzo czule, bardzo serdecznie jakoś, co jednak smutku mu nie odjęło.
Poszedł do oficyny przebrać się, siadł na wózek i obwinąwszy się burką, w głębokiej pogrążył zadumie, tak, że choć nieraz przechylał się wózek i aż rękami musiał przytrzymywać aby nie wypaść z niego, o niczem tem, dojechawszy do domu, nie wiedział.
Jedno mu po głowie chodziło problema, jak mogła kobieta tak rozumna, tak stateczna, dla samej ambicji tylko — dla imienia, ważyć się na niepewne losy z człowiekiem, który...
Strona:PL JI Kraszewski Stara panna.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.