Strona:PL JI Kraszewski Stara panna.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

Rejent, nigdy w takich sprawach się nie zaniedbujący, ze dworu wyszedłszy, wprost udał się do koniuszego, dał mu z oberżniętych jednego dukata, łoszę sobie kazał przyprowadzić, oduzdne stadnemu wcisnął i natychmiast najął parobka, aby mu je do miasteczka przyprowadził; odkładać nie lubił.
Dukaty, gdy je obejrzał, nie podobały mu się, i obmyślał zaraz, jak je ma umieścić, ażeby u niego długo nie mieszkały, ale na łoszęciu wielkie pokładał nadzieje.
Z tem wszystkiem, gdy kiedyindziej podobna wyprawa, nie wiele zachodu kosztująca, byłaby go bardzo radowała i rozweselała — nie mógł wyjść z aprehensji jakiejś i markotnego usposobienia.
— Gdyby tej kobiecie potem miało się nie szczęścić, a pożycie było nieznośne — nie odbolałbym nigdy, żem w to palce umaczał!
Tylko — wie ona, co robi! nie głupia jest! Podczaszyca w kaszy zje, byle familja jej kością w gardle nie stanęła...
Kwaśny wrócił do domu — i znowu zdrowaśki odmawiać zaczął, aby się nie gryźć nadaremnie.
Podczaszyc dwa dni jeszcze czekał... Pogoda się jakoś zrobiła, postanowił jechać do Mazanówki.
Chciał tego dnia wystąpić pięknie i z gustem. Kamerdyner mu doradził garnitur jasno zielony ze złotem. Kamizelka do niego była szyta cała w róże i sploty liści różnokolorowej zieleni — arcydzieło. Guziki złote, giloszowane, były tak misterne, że je po kilka dukatów za sztukę płacił podczaszyc w Paryżu... Peruka dnia tego tak się jakoś pięknie dała utrefić, że włożywszy ją, odmłodzonym się czuł... Kamerdyner zaręczał, że i na królewskich pokojach zwróciłoby oczy ubranie... W słodkiem dumaniu zatopiony jechał podczaszyc...
Czy na niego w Mazanówce czekano, czy nie — nie mógł odgadnąć, lecz wszedłszy do bawialnego pokoju, zobaczył na oknach w wazonikach swoje cebule, a każda z nich miała patyczek wetknięty obok i na kartce wypisaną denominację — zdało mu się, że to być musiała atencja dla niego. Jak na taką prostą parafjankę znalazł ją — wcale zręcznie obmyślaną.
Jeszcze się do tych cebul uśmiechał, z których żwawsze już się z kiełkami pospieszyły, gdy wolnym krokiem weszła do pokoju panna Stratonika, jak zwykle w sukni żałobnej, ale — z piękną rozkwitłą różą w ręku, na której widok podczaszyc uczuł się jeszcze pewniejszym siebie.
Róża była widocznie dla uczynienia mu przyjemności z wazonu uszczknięta i przyniesiona.
Stanąwszy więc przed gospodynią, jak do tańca w pierwszej pozycji, z jedną nogą naprzód zręcznie wysuniętą, z ręką zaokrągloną, która podtrzymywała kapelusik i szpadę, wypalił komplement francuski, wyrażający utęsknienie, jakiego doświadczył, niewidząc od tak dawna miłej sąsiadki, co go skłoniło do złożenia u jej stóp uszanowania. Rozumie się, że frazes, w którym się to wszystko mieściło, w języku francuskim brzmiał i składał się daleko wdzięczniej, niż my go w naszej barbarzyńskiej mowie powtórzyć możemy.
Panna przyjęła tę podaną jej słodycz bardzo wdzięcznie, wąchając różę przyniesioną, i zaprosiła podczaszyca aby usiadł, a że sama siadając różę tę przed sobą położyła na stoliku, opanował ją zaraz gość, oświadczając, że zdobyczy tej nie odda za żadne skarby w świecie, że ją jako pamiątkę tego dnia zachowa.
Nie było opozycji. Podczaszyc, który zajmował się wiele różami rozmaitych gatunków i odmian, wiedział wprawdzie, że ta, którą zdobył, była jedną z najpospolitszych miesięcznych, wcale przez miłośników nie cenionych, lecz wydać się z tem nie chciał. Z róży tej wysnuł tylko wątek do małej rozprawy o całej rodzinie róż i spytał, czy panna Stratonika znała Micrę i Micrantę, różyczki minjaturowej małości? Okazało się, że w brzeskiem róże te nie ukazały się jeszcze. Podczaszyc więc ze swej szklarni ofiarował się przysłać piękne ich exemplarze.
Od róży przejście w rozmowie do sentymentu jest nader łatwe, nie wysilał więc umysłu podczaszyc na zwrócenie jej ku przerwanej ostatnią razą rozprawie.
Słuchając go, pannie Stratonice usta się jakoś ironicznie krzywiły i drgały, jakby jej się strasznie śmiać chciało, ale natychmiast spoważniała i poczęła pomagać gościowi w rozwiązaniu jego poglądów na historję serca ludzkiego...
Podczaszyc w dziejach tych miał erudycję wielką szczególniej na francuzkich romansach opartą. Zwolennik zwrotu ku naturze, który zalecał Jan Jakób Rousseau — począł dowodzić, że uczucie równało ludzi — i że przesądy dawne, kastowe musiały być odrzucone i potępione... Znajdował bardzo moralnem, żeby królewny wychodziły za chłopów, a pasterze żenili się z księżniczkami.