— Bardzo to się pięknem wydaje w książkach — odparła łowczanka — ale w życiu takie związki — są dziś niemożliwe.
— Dlaczego? jeżeli one dawniej się praktykowały, gdy ludzie bliżej byli natury? — zawołał podczaszyc.
— Mnie się to zdaje łatwem do pojęcia — odezwała się gospodyni. — W tych dawnych czasach prawie jednakowe mieli wykształcenie i obyczaje pasterze i królowe, dziś między jednymi a drugiemi jest wielka różnica cywilizacji.
Uwaga ta, dowodzącą myśli samoistniejszej i chłodnego rozsądku, niezmiernie uderzyła podczaszyca. Zaniemiał na chwilę zdziwiony... Nie spodziewał się tak wykwintnego i silnego zarzutu.
— Jan Jakób — dodał po chwili — ogłasza też cywilizację tę za zgubną, za psującą rodzaj ludzki i właśnie zwrot do natury...
Panna łowczanka uśmiechnęła się.
— Być może, iż ja tych subtelnych kwestyj filozoficznych nie rozumiem dobrze — rzekła — ale obawiam się, abyśmy, wracając do tej natury, nie zbliżyli się zbytnio do zwierząt... co — przyznasz mi pan — nie byłoby przyjemnem.
Uśmieszek szyderski przebiegł po jej ustach — gość zmięszany powtórnie zadumał się głęboko.
Uznał bezpieczniejszem wrócić się do mniej abstrakcyjnych przedmiotów i począł utyskiwać na swoje osamotnienie i życie, jakie na wsi prowadził, a które mu się naprzykrzyło...
Łowczanka też znajdowała, że tak świetnej edukacji nie należało zakopywać na wsi. Przyznał się podczaszyc, iż tylko intrygi familijne, okoliczności, zmuszały go do tego pustelniczego żywota. Nie było winą jego, że dobra miał nieco obciążone... co go zdala od stolicy trzymało. Przy tej zręczności poufnie dodał, że miał w Warszawie wielce wysoko położonego stryja, który — mógł i jemu świetne wyrobić przy dworze położenie, dygnitarstwo i t. p. Potrzeba było tylko wyzwolić się z tej niewoli na wsi, zamieszkać w stolicy, przypomnieć się królowi.
Zdumiał się nieco podczaszyc, gdy panna mu na to odpowiedziała, że powinien był bogato się ożenić, co dla niego trudnem być nie mogło. Naówczas i zawikłane interesa dałyby się prędzej rozplątać, i podróż do stolicy a zamieszkanie w niej łatwoby przyszło do skutku...
Alluzja do położenia, w jakiem się oboje znajdowali, tak zdawała się być jasną, iż podczaszyc na chwilę się zawahał, czyby nie należało z niej korzystać i — natychmiast, przyklęknąwszy z różą w ręku, ważyć się na deklarację.
Z drugiej jednak strony — przychodziła uwaga, iż zbytni pośpiech, z pogardzeniem form towarzyskich, źle mógł być wzięty — więc stanowcze wystąpienie odłożywszy do następnych odwiedzin, począł tylko rozwijać przed oczyma panny Stratoniki — wszystkie perspektywy przyszłych szczęśliwości i programu żywota!
— Jak skorobym dostąpił tego szczęścia — rzekł — iżbym znalazł dawno z utęsknieniem poszukiwaną istotę, któraby los mój podzielić chciała — udalibyśmy się razem do stolicy... Mam tam pałacyk, który, chociaż zaniedbany, łatwoby się na bardzo przyjemną dał urządzić rezydencję. Przy pomocy stryja, a nawet bez niej, wstęp do dworu mam łatwy. Łączą mnie związki pokrewieństwa z panią marszałkową Mniszchową, siostrzenicą N. pana, z panią Krakowską... Najpierwsze domy byłyby dla nas otwarte...
Szłoby o to w Warszawie, aby pozyskać coś u króla — któryby odmówić nie mógł. Zaraz potem udalibyśmy się do Włoch... do wód, na południe, do jednego z tych czarownych zabytków Europy... w których piękną naturą zachwycać się, napawać można... Kraj nasz...
— Kraj nasz — przerwała łowczanka — właśnie mi się zdaje więcej zbliżonym do natury....
— Tak — ale jakaż to natura! — odparł podczaszyc — natura, którą śniegi i mrozy przez pół roku trzymają w żelaznych okowach. Wspomnień złotego wieku należy szukać tam, gdzie laury i pomarańcze kwitną, jak w raju. Kochające się istoty tam powinny słodkiego żywota używać pierwocin!
Podczaszyc, mówiąc to, robił miny wdzięczne, które tylko zmarszczki na twarzy jego uwydatniały. Łowczanka patrzała nań — i milczała. Zdało mu się, że to ogromne na niej czynić musiało wrażenie.
Kto wie, na jakie drogi ta rozmowa niebezpieczna zaprowadzićby ich mogła, gdyby nie — przybycie niespodziane pani sędziny Wędziagolskiej, de domo Kmicianki, które słodkie tête à tête przerwało.
Strona:PL JI Kraszewski Stara panna.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.