Strona:PL JI Kraszewski Stara panna.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

O kwadrans wcześniej, niż zwykle, wyruszono do Mazanówki, i gdy podczaszyc przybył tu, w przedpokoju, nader delikatne powonienie jego pochwyciło jeszcze woń skonsumowanego obiadu, w którym barania pieczeń, z małym supsonem czosnku grała pewną rolę... Trochę to prozaicznem mu się wydawało i rozczarowującem — westchnął...
W pokoju bawialnym znowu nikogo nie było, oprócz cebul na oknach...
Jakkolwiek pewien siebie, pan podczaszyc uczuł — że chwila stanowcza czyniła na nim wrażenie. Przebiegł myślą przeszłość swoją — i zbliżywszy ją do chwili obecnej, baranią pieczenią — był jakby upokorzony! — Lecz — są fatalizmy...
A w najgorszym razie, gdyby to życie z czosnkiem stało się nieznośnem, czyż nie było nuncjusza, któryby rozwód ułatwił w Rzymie? Dwa, trzy lata można było wytrwać, tymczasem kapitały przeniosłyby się tam, gdzie były potrzebne — i — rozwód zawszeby wypadł nie bez korzyści. Zdziwić się kto może, iż podczaszyc w dniu, gdy się miał dopiero oświadczyć, już myślał o rozwodzie — lecz w owych czasach było to rzeczą zwyczajną i więcej się małżeństw rozchodziło, niż trwało.
Pani domu trochę długo na siebie czekać kazała. Podczaszyc poruszony przechadzał się, a że miał buty skrzypiące, przypominał się niemi.
Ukazała się na ostatek gospodyni — spojrzał na nią, i właśnie, gdy spodziewał się ją znaleść wyświeżoną, odmłodzoną, trafiło się — bo jużci nie mogło być umyślnem — że wyglądała starszą niż kiedy, opuszczoną... Suknia na niej leżała niezgrabnie, a oprócz tego wdziała ogromną czarną chustkę i miała na głowie, zwykle odkrytej, czepiec biały, który ją do niepoznania zestarzał.
— Darujesz mi, szanowny sąsiedzie — odezwała się — że tak bez ceremonji, po domowemu, wychodzę nieubrana... Nie chciałam, abyś zbyt długo czekał na mnie, a czułam się dziś nie bardzo zdrową... Co pan chcesz! wiek!..
Podczaszyc stał tak z tonu zbity, iż przez chwilę języka w gębie zapomniał. Ta stara baba, wyglądająca na klucznicę, miała być jego żoną!! I właśnie w tym dniu, gdy on miał jej oświadczyć miłość swoją, jakby naumyślnie — zbabiała!!
Całe męstwo, z jakiem tu przybył, utracił. Łowczanka siadła i prosiła siedzieć; zbliżył się milczący, padł na krzesło, mimowolnie wzrok jego utkwił na jednym z guzików, na którym całowały się gołębie...
A przed nim, przed nim siedziała nie synogarlica, nie turkawka, ale coś, jakby kura obmokła...
Bądźcobądź, trzeba było zwyciężyć się i przejść sous les fourches caudines, jak mówił sobie w duchu.
— Jakże mi przykro — odezwał się — że panią zastaję niedysponowaną...
— Nie ma nic dziwnego — odpowiedziała chłodno panna — reumatyzmy w naszej rodzinie przychodzą z wiekiem, a w moich latach już się ich należało spodziewać...
Podczaszyc, posłyszawszy o latach, odrętwiał... Godziłoż się jej w tym dniu mówić o swych latach!!
Zaczął się uśmiechać, choć kwaśno.
— Co za lata! to żarty! — rzekł — pani nie masz prawa...
— Cierpienie przypomina prawa natury — poczęła Łowczanka — a dolegliwości te należą do nich...
— Na to są wody zagraniczne — wyrwał się żywo podczaszyc — Pyrmont zbawienny — Karlsbad doskonały, Bardjów bardzo chwalony... Wiem to od moich krewnych. Ja sam dotąd ich nie potrzebowałem...
— Cóż dziwnego, pan młodym jesteś! — westchnęła nielitościwa łowczanka... Gość poruszył się niecierpliwie na krześle i zagaił rozmowę o kwiatach...
Z kwiatów spodziewał się przejść jakoś do sentymentu, a po tem, nie patrząc na czepiec i na chustę czarną, oświadczyć swe afekty...