— Widzę, że tulipany już puszczają! — odezwał się... Ja hjacyntów się spodziewam rozkwitłych; wkrótce będę miał szczęście służyć bukietem...
— Pan podczaszyc nie wyjeżdża do Warszawy? — zagadnęła łowczanka.
— Tak prędko, nie — podchwycił, na ogromną odwagę zebrawszy się gość. Przyznam się pani, że przez czas długi nudziłem się na wsi, ale od niejakiego czasu — od poznania bliższego miłej sąsiadki — znajduję ten cichy zakątek bardzo przyjemnym.
— Łaskaw pan jesteś, nie zasłużyłam...
— Panno łowczanko dobrodziejko — odparł żywo podczaszyc, który radby co rychlej męczeństwo to doprowadzić do końca — pani nie chcesz wierzyć mojemu afektowi dla siebie, a rzeczywiście nigdy w mem życiu nie doświadczałem tak błogiego stanu, jak dziś, gdy... — Położył rękę na sercu...
— Czyż być może, byś pani nie czuła, iż masz przed sobą adoratora, który...
Panna łowczanka podniosła głowę...
— Który miałby się za najszczęśliwszego, gdybyś mu pani dozwoliła się nazwać tkliwszem imieniem.
— Co takiego? — zimno spytała panna.
— Nie chce mnie pani rozumieć!
Nie przybliżając się zbytnio, podczaszyc z wielką gracją przykląkł na jedno kolano i rękę przyłożył do serca...
— Pani — przyjm ofiarę moją... proszę o tę drogą rączkę...
Uśmiechnięty oczekiwał odpowiedzi. Łowczanka nadzwyczaj zdziwioną udała, oparła się o stół, podnosząc, syknęła — spojrzała na klęczącego u nóg swych i odezwała się głosem suchym.
— Ale, wstydź że się panie podczaszycu, żarty sobie stroić ze starej panny! Wszakżeś ją sam tak nazywał, na mojem uszy słyszała. A od tej pory nie tylkom nie odmłodniała, ale zestarzałam...
Jeżeli ci przyszła fantazja jakaś — toć nie ma sensu! Ludzie powiedzieć gotowi, że nie o mnie się starałeś, ale o ten posag nieszczęśliwy, którego tak wielki pan potrzebować nie może...
Cóż znowu! Widzisz jak starą jestem! — mówiła powoli. Podczaszyc klęczał z początku, słuchał, nos mu się zaczynał marszczyć — podniósł się zwolna, kolano, na którem był sparty, otarł chusteczką — wyprostował się i — twarz, przed chwilą wdzięcząca się, zupełnie wyraz zmieniła.
Stał się wielkim panem, jakim był niegdyś, przybrał arystokratyczną, dumną postać...
Skończyła panna Stratonika, gdy on jeszcze słuchać się zdawał, a w istocie namyślał się tylko nad tem, co miał powiedzieć.
— To ostatnie pani słowo? — spytał serjo.
— Mógłżeś się pan od starej panny spodziewać innego? — odparła zimno łowczanka.
Podczaszyc wziął kapelusz i włożył go pod rękę, poprawił żabot, z gracją naprzód nogę wysunął, ręką skinął na pożegnanie i, kłaniając się, rzekł...
— Trés bien joué!
Słowa więcej nie powiedziawszy, wyszedł z pokoju i szedł do powozu, jak gdyby nic tak nadzwyczajnego w życiu jego nie zaszło!
Nie wypadało mu w żadnym razie okazać się ani zwyciężonym, ani zgryzionym, ani tak okrutnie zawiedzionym, ale w głowie i w sercu myśli i uczucia jak fale zburzonego morza się przewracały.
Być że to mogło, aby tu — jedna, jakaś, łowczanka... śmiała sobie tak zadrwić z niego i doprowadzić jego, starego wróbla, aby się dał złapać na plewę. Skończenie świata!!
Niczemby było jeszcze, gdyby to pozostało tajemnicą między nią a nim, bo pewien był, że, pomściwszy się, stara panna pewnie obgadywać go nie zechce — ale on sam wtajemniczył w to dwóch rejentów, kazał pisać intercyzę!! Zapłacił niegodziwemu Odrydze — który musiał być w zmowie, dziesięć dukatów i dał mu pełnego nadziei łoszaka!
Więcej daleko gryzło go to, niżeli głupia rekuza starej panny.
Na prawdę winien jej był wdzięczność, ocaliła go od — śmieszności, bo była w istocie starą, okropną, zgrzybiałą babą. Łaską Bożą z nią się nie ożenił. Gotowa była w tym czepku białym, baniastym, strasznym, wyjść do strażnikowej koronnej, do krajczynej, do podskarbinej.
Dojechawszy do domu, gdy kamerdyner zdejmował z niego garnitur gołębiasty, starał się mu okazać humor wyborny, ale sługa oszukać się nie dał...
Nazajutrz był piątek — rejent miał nadjechać z intercyzą, potrzeba było przebyć chwilę przykrą, musiał — kłamać. — Wstawszy, gdy się przejrzał w zwierciadle, zląkł się swej fizjonomji nagle zestarzałej, zmarszczonej i zżółkłej... A wierzyciele ci, co mieli być skonfundowani! a te tysiąc dukatów, które teraz wypadało nieodzownie spłacić tej przeklętej starej pannie!!
Oddano mu przy czekoladzie list od stryja — na który popatrzył, i nawet go nie rozpieczętował... Czekolada dnia tego była gorzka, jak piołun...
Strona:PL JI Kraszewski Stara panna.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.