Strona:PL JI Kraszewski Stara panna.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

O jedenastej dano znać, że rejent przyjechał — kazał go prosić do siebie i przywitał wesołością tak podejrzaną, że stary jurysta zwąchał już coś złego...
— Przyjeżdżasz z intercyzą! — rzekł po chwili — tymczasem... tymczasem... przyznam ci się, zachwiałem się...
— Jakto?
— A no? Zastałem pannę chorą i tak mi się wydała starą, że mi odwagi zabrakło.
Moroszewski ręce załamał.
— Możesz to być? a wierzyciele nasi? — zawołał.
— Hm! — odparł podczaszyc — muszą czekać... nie ma rady!
Dla ich miłości stryczka sobie na szyję zarzucić nie mogę...
Przeszedł się po pokoju.
— Zresztą — dodał — wziąłem to ad deliberandum... kto wie?
— Dostał odkosza! — pomyślał jurysta — ani chybi...
— Co mi pan radzisz? — zapytał po chwili podczaszyc.
— Radziłem się żenić.
— Trzeba znaleść radę inną. — Zamruczał gospodarz — chybaby mi wierzyciele co młodszego znaleźli! Niech się postarają.
Na tem bardzo krótka skończyła się konferencja. Wychodząc, rejent powiedział sobie:
— Trupem go czuć! na to nie ma rady...
I on na tej sprawie dużo tracił — zabolało go, powrócił do miasteczka zgryziony i z wózka prosto pobiegł do Odrygi który, niemając co robić, studjował sobie zawsze dla rozrywki sprawę kapituły wileńskiej z Brzostowskimi...
Zobaczywszy go wchodzącego z twarzą zmienioną, Odryga pospieszył ku niemu.
— Co ci to, bratku?
— Fatalny casus... fatalny — począł Moroszyński — z tym podczaszycem. Pojechał wczoraj się oświadczyć łowczance, najpewniejszy siebie i — powrócił... nie ma wątpliwości, że z harbuzem, choć łże, powiada że mu się raptem starą wydała. Ale on by się z, babką z pod kościoła ożenił, żeby miała pieniądze... Harbuza mu dała...
— To nie może być! — wrzasnął, ręce załamując, Odryga — to nie może być — i raz jeszcze — nie!
— Ale ja wracam od niego! Tak jest — rzekł Moroszyński.
— A ja ci powiadam, że to niepodobieństwo — ręką w stół bijąc, powtórzył Odryga, któremu oczy się zaiskrzyły... Ja jeździłem do niej na zwiady, badałem ją. Formalnie mi powiedziała; oto są słowa jej: niech się oświadczy! chcę by się oświadczył!
Ja go o tem upewniłem — jestem przez tę kobietę skompromitowany! Przyznam ci się, bracie kochany, dał mi za tę nowinę, którą mu przywiózłem, dziesięć oberzniętych dukatów i łoszaka! Tu o honor mój idzie! Dziesięć dukatów — pal ich kaci, ale łoszak, powiadam ci, lalka, gdyby się wyhodował, mało pięćdziesiąt dukatów za niego... a będę musiał go oddać. Honor nie pozwala!!
Odryga rzucał się, chodził i powtarzał:
— Nie może być! Stante pede, każę zaprzęgać i jadę do Mazanówki. Zdradziła mnie ta kobieta, dla której miałem respekt, mogę powiedzieć, admirację!
Nie wierzę... w tem jest coś innego, coś niepojętego...
Rejent milczał długo.
— W tem nic nie może być — rzekł po namyśle — tylko że się panna, rozum mając, rozmyśliła. — Wielki pan, ale bankrut... Musiano ją przestrzedz i w wczas się cofnęła...
— Żebym był przynajmniej tego łoszaka nie znał, nie widział, nie pokochał — zawołał Odryga — a tak — honor nie pozwala...
— Kochanku, mylisz się — począł kolega. — Mnie wyraźnie oświadczył podczaszyc, że się sam cofnął, rozmyślił i nie oświadczał. To jest wersja urzędowa, tej się trzymaj, zostaniesz przy łoszaku.
— Tak — ale sumienie! — zawołał Odryga — Na moje uszy słyszałem od niej, że żądała, aby się jej oświadczył, ty powiadasz, że on gotów z djabłem się dla pieniędzy żenić... Pogodź że tu te wszystkie sprzeczności i moje sumienie z ludzkiem...
Nie — nie — dodał — clara pacta, każę zaprzęgać i jadę na całą noc do Mazanówki. Niech się spełni co się ma dokonać... Oddam łoszaka — ale całe życie po nim płakać będę!! Żebyś ty go widział! — rzekł, zwracając się do Moroszyńskiego, który kwaśny do wyjścia się zabierał...
— Daj ty mi z nim święty pokój! — zamruczał. Jedziesz do Mazanówki!
— Muszę, sumienie i łoszak mi każą... Na całą noc... Dziej się wola Boża!
W pierwszym zapale kazał istotnie zaprzęgać Odryga; lecz rozmyślił się wkrótce i konie potem do dnia przygotować polecił. Rozrachował, że przyjazd do Mazanówki po nocy lub nadedniem na nicby się nie przydał i niepewności, która go dręczyła, nie ukrócił.
Całą noc jednak spędził w snach gorączkowych — widząc przed sobą podczaszyca, łoszaka, pannę łowczankę, dziesięć poobrzynanych dukatów i śmiejących się z niego ludzi... Awanturę tę przypłacić miał stratą czystą dukata danego koniuszemu, talara srebrnego... i nadziei, które na potomku klaczy tureckiej pokładał...
Wierzże tu kobietom! kochajże się tu w łoszakach, kładnij palce między drzwi i pośrednicz w takich sprawach, w których zawsze są męty na dnie.
— Dopóki życia mego! nigdy się nie wdam w nic podobnego!! — zakończył, wzdychając.