niepraktykowało i po największych miastach. Jużci młodość poszalała, podurzyła się, niejeden cóś przeskrobał, ale wprędce każdy w karby wchodził, a miecz i zbroja, koń i wojaczka wprędce głupstwo z głowy wybiły — niebyło czasu na perebendye...
Wojewodzic wjechawszy, tu zaraz się poczuł jakby do klasztoru wpadł, co spójrzy to twarze surowe, słowa poważne, a fertycznych owych jéjmościanek ani zajrzeć, i od kobiét wara... chyba przez drzwi kościelne — o złém i pomyśleć niedają. Raz, drugi, sprobował po Francuzku, ale jak mu kości z Polska pogruchotano a odleżał Ruski miesiąc, ochota odpadła i od cudzego i od szermierki. W kości też niebyło z kim grać, musiał pilnować przyzwoitości, a ozwał się co przeciwko honorowi Bożemu, lub świętych jego, to nań szlachta z szablami leciała i pozywali go zaraz o kryminał.
Niebyło tedy sposobu, rad się był jednéj godziny uwolnić, począł dobra sprzedawać, grosz zbierać i pakować do drogi; ale na klucz tutejszy i zamczysko kupca niebyło, a pieniądz z innych dóbr, który zachwycił, zaraz posiał między ludzi, bo z sobą był przywiózł takich doskonałych majstrów z zagranicy, że ani się postrzegł jak mu kieszenie oczyszczali. W końcu, gdy do podróży już się gotował, a klucza tego sprzedać niebyło można, postrzegł, że nic prawie niemiał, i Niemcy ci zaraz mu się powymykali do nor swoich zmykając... a on sam jeden pozostał.
Z téj nudy i aprehencyi, począł bałamucić jakąś wdowę, niby udając jakoby się z nią chciał żenić; ta go nieodepchnęła, ten ze zmęczenia i utrudzenia przylgnął. Znowu tedy historya dawna, krewni się dowąchali i gdy wojewodzic do Krakowa uciekł, ci w pogoń za nim poszedłszy w drodze już nie na szable wyzwali, ale kijmi go
Strona:PL JI Kraszewski Stary zamek.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.