chodniami w ręku, na progu nowego życia... mówił o niém przytomnemu kapłanowi, który go na śmierć przygotowywał.
Otoż cała owa historya wyrażona na obrazie, — dodał Piotr wstając, — ale myśmy się zagadali a tu się zrobiło tak ciemno i późno, że nam co prędzéj ztąd wychodzić już potrzeba....
Dopierośmy się postrzegli oba, że z podziemia przyjdzie wydobywać się omackiem, gdyż choć na dworze były jeszcze dnia ostatki, w lochu już ciemna noc panowała...
Z pomocą staruszka, który znał dobrze wejście i wschodki, dostaliśmy się przecię do górnego kościołka, przez którego wyszczerbioną ruinę wschodzący xiężyc rzucał smugi białawego światła, w fantastyczne ubierając go postacie.
— Chodźmy, chodźmy! — podchwycił biorąc mnie za rękę i ciągnąc prawie gwałtem Piotr — Żydzisko pewnie gdzieś nas pilnuje i śmiać się będzie, że nas tu ta historya tak długo wstrzymała... a oto i noc!... I z zamku idąc do miasteczka, w bramie lub na dziurawéj grobli można gdzieś nogę nadwerężyć.
Opowiadaniem tém i widokiem zwalisk i cmentarnych zabytków upojony, znalazłem się wreszcie wyszedłszy za drzwiczki boczne kościołka w dziedzińcu, — i Piotr znikł mi jak widmo na zawrócie ścieżki nim się opatrzyłem, jak i gdzie się mógł podziać. Szukałem go, chcąc mu się za jego opowiadanie i pracę małym datkiem wywdzięczyć, gdy Żyd gospodarz z cygarem w ustach, stanął niespodzianie przede mną.
Można sobie wyobrazić łatwo, jak mi się wydał po tych obrazach, których głowę miałem pełną, pełne oczy i serce.
Strona:PL JI Kraszewski Stary zamek.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.