Strona:PL JI Kraszewski Stary zamek.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.

cemi osty tylko... Dla ziemi niebyło tu nigdy człowieka; wiedziała tylko o dzieciach rodzonych, o roślinach, co rok umierających, by odżyć znowu co roku.
Staw ze zgęsłą i pleśniami pokrytą wodą, w pół zarosły trzciną, na pół brakiem odpływu zmieniony w błoto, już sam był maleńkim obrazem tego, w co dziś obrócił się zamek. Roślinność bujna od brzegów idąc parła się coraz daléj, wypijała wody i pokrywała większą część czystéj niegdyś tafli, w któréj odbijały się mury zamkowe. Po nad kałużą tą krążyły stada komarów, wrzeszczały armije żab sprzymierzonych, jak gdyby szturmem pustkę brać chciały. Gdzie niegdzie z téj gęszczy błota, liści, stworzeń i brudnéj wody, dobywał się stary, gruby pal dębowy, trup dawnego mostu, — i kupa cegieł, resztka jakiejś obwalonéj arkady. Ale to wszystko trawiły już mchy i pleśnie, wyżerała woda, jadło nawet powietrze... Na miejsce mostu który niegdyś wspaniały być musiał, dla wygody ostatnich właścicieli wysypano grobelkę — wyborny rys do porównania dwóch epok. Grobelka ta pozioma, licha, w pół z chróstu, na pół z ziemi i gnoju, z mierzwy i gruzów, krzywa, powybijana, dziur pełna, chowała się w tataraki i trzciny: tak jéj saméj wstyd było, że ją tam położono, — kręciła się, wywijała, żeby oczów uniknąć.
Wpośrodku jéj zbudował dowcipny jakiś ekonom karykaturę mostka z poręczami krzywemi, na cieńkich kilku palikach, z osinowych mostnic, krzywo, garbato, niepocześnie, ale do grobli stosownie, — jedno warte było drugiego.
Minąwszy mostek, w śród gęstszych palów i gruzów droga podnosiła się nieco ku górze, ale niewiele była weselszą od grobelki. Doły na niéj ktoś powymoszczał chróstem i cegłą, które pływały w nigdy niewysychających kałużach; koła powybijały wszędzie koleje, zawadzając to o