Strona:PL JI Kraszewski W hotelach 12.png

Ta strona została uwierzytelniona.

Dwa dni znowu nie było mnie w Zurichu, a gdym powrócił i w późnéj godzinie poszedłem do restauracyi, coś przekąsić, zastałem przechadzającego się pana Emila.
Na opróżnionym stoliczku, od którego wstał, leżały resztki podwieczorku i herbaty, ale mój młodzieniec chodził pomieszany i blady — jak struty.
Po chwili dopiero przysiadł się do mnie, lecz widocznie tak poruszony i niespokojny, jakby go nie jakaś nieprzyjemność ale nieszczęście spotkało.
Rozmowa przerywana nie kleiła się z początku, w końcu pan Emil niby uległ potrzebie podzielenia się z kimś nadzwyczajném wrażeniem, przysunął się i począł szeptać żywo:
— Znajdujesz mnie pan w niedającém się opisać, w dziwném położeniu... nie mogę jeszcze przyjść do siebie...
— Cóż się stało
— Coś okropnego! — zawołał. — Ufam, że to jest przypadek — ale...
Wstał, poruszył się gwałtownie i siadł znowu.
— Mam siotrę w Paryżu — począł. — Jest temu kilka miesięcy, w domu jéj popełnioną została z nadzwyczajną zręcznością kradzież. Zabrano jéj klejnoty dobrze mi znane, wielce kosztowne...
Potarł ręką po czole i rzekł ciszéj:
— Piękna panna Emilia stroi się w te brylanty i szmaragdy. Nie chciałem oczom wierzyć, ale wszystko to ma cechę tak odrębną, że się omylić niepodobna... Przypuszczam przypadkowe nabycie jednego jakiego przedmiotu, ale razem tyle!
— Kiedyż pan to dostrzegłeś? — spytałem.
— Od wczoraj — mówił pan Emil. — Dawniéj już uderzyło mnie kilka drobniejszych rzeczy podobnych do tych, które skradziono, ale od wczoraj jestem pewnym, że te klejnoty są w rękach panny Emilii.