Strona:PL JI Kraszewski Walerka 31.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wieleż to lat — odezwała się — nieprawdaż, dwanaście?
— Tak jest — rzekłem.
— Jak się to wszystko zmieniło... — poczęła coraz żywiéj a głosem jakimś niemiłym, jakby nawykłym do sprzeczek i kłótni. — Co ja przebyłam! niepodobna opowiedzieć... Co ja wycierpiałam, i z tym mężem, i z temi interesami. Wystaw pan sobie, do téj pory bronić się muszę, aby mi i téj wiosczyny nie zagrabiono...
Wyraziłem moje ubolewanie.
Pani Walerya nie mówiła o niczém, oprócz o swych interesach; zdawało mi się, że ją nic nie obchodzi.
— Wyszłam zamąż — poczęła zimno — bo i mama sobie tego życzyła i mnie się zdawało, że to będzie dobrze...
Ja go nie kochałam, nie — słowo daję — ale był człowiek przyzwoity. Miłość prędko wietrzeje — miał majątek ładny... No — i cóż! — wszystko stracił, mnie tak porzucił — niech mu Bóg nie pamięta...
Mówiła to tak zimno, sucho, obojętnie, że mnie dreszcze przechodziły. Myślałem gdzie, jak ulotniła się z niéj cała ta poezya młodości, ten dowcip, żywość, wdzięk, te ruchy instynktowo tak malownicze, ten blask piękności, która się zdawała nieśmiertelną.
Stała się tak prozaicznie trywialną, pospolitą, przedwcześnie zeschłą i zestarzałą.
Nie mogłem się nawet litować, tak mało budziła teraz spółczucia. Pomiędzy tą wdówką Waleryą, a tą którą pamiętałem z przed laty dwunastu Walerką, była przepaść.
Ze wspomnień młodości nic jéj ani na myśl ani na usta nie przyszło; mówiła o wiosce, o majątku, o dostatkach, o ruinie, więcéj o niczém.
Słuchałem, zaledwie mogąc się odezwać — i w sercu dla téj istoty rodziło się uczucie dziwne; widziałem w niéj zabójcę mojéj Walerki, mojego ideału.
Chociaż w początku pomiędzy tą kobietą a tą którą miałem jeszcze w pamięci, żadnego nie było związku, choć się one sobie zdawały obce, powoli w ciągu rozmowy doświadczyłem najboleśniejszego wrażenia. Pewne rysy, ruchy, intonacye głosu mające jakieś pokrewieństwo z tym obrazkiem, który nosiłem w duszy, przypominały mi go i zarazem oszpecały; w ciągu godziny z Walerki dawnéj nie pozostało nic, a ta którą miałem przed sobą była niemal odrażającą.
W domu panował jakiś nieład dziwny.
Zawołała o kawę.
Przyniesiono ją nie rychło, z przyborem pootłukanym, podaną niedbale — brakło mnóstwo rzeczy. Kawa była okropna, cukier najgorszy, chleb czerstwy, masło stare... Wszystko to świadczyło nie tyle może o niedostatku, co o zupełnéj nieporadności i zaniedbaniu.
Starałem się odkryć czém żyła, co ją zajmowało a przynajmniéj po czém z przeszłości płakała.
Żałowała tylko dostatku, bolała tylko nad interesami.
Starałem się, pocieszając ją, przekonać, że nie miała się ani na co tak uskarżać, ani czego obawiać, jeżeli w istocie położenie swe wiernie mi malowała: pozostawała jéj wieś piękna, prawie bez długu.
To jéj nie starczyło.
Spostrzegłem w ostatku, że zajęcie procesami, że samo prawowanie się i walka były dla niéj pewnym bodźcem do życia. Ożywiała się mówiąc tylko o sprawach, o sądach i dekretach.
Spędziłem godzinę słuchając jéj zwierzeń, na dawne wspomnienia ani chcąc ani mogąc zwrócić rozmowy; gdy wreszcie czas się było pożegnać, uczułem, że mi czegoś do życia brakło. Ideał mój przepadł bezpowrotnie; wspomnienia okrył nie całun żałobny, ten by przynajmniéj poezyą śmierci miał w sobie, ale podarty i zbrukany łachman rzeczywistości nielitościwéj.


Milczeliśmy oba długo. Julian siedział przybity.
— Cóż ty na to? — zapytał w końcu.
— Ja? — odparłem po namyśle — jeżeli chcesz tłumaczenia tego psychologicznego wypadku, który wcale wyjątkowym nie jest, zdaje mi się ono łatwém. Najprzód, miłość twoja dla pięknéj Walerki wynikła z potrzeby kochania, lecz nie dla jéj osobistych przymiotów; był to moment w którym zakochać się musiałeś. Mogłeś jeszcze gorzéj umieścić twe miłosne uczucie. Ustroiłeś potem swe bóztwo we wszystkie przymioty, których pojęcie nosiłeś w sobie; przez pryzmat młodości wydawała ci się nie taką jaką była ale jaką ją mieć pragnąłeś.
Przez dwanaście lat nosząc się z tym obrazkiem w duszy wykończałeś go ciągle, dając mu coraz świetniejsze barwy; niema więc nic dziwnego, że potem musiało nastąpić rozczarowanie...
Julian głową potrząsał.
— Smutne to bardzo — rzekł cicho.
— Jeszcze jedno — dorzuciłem, aby go rozweselić — nie wiem czyś kiedy nad tém się zastanawiał, że rośliny, któremi się człowiek odżywia, w bardzo różnych epokach swojego rozwinięcia są zdatne do użycia na pokarm; jednych pączki, drugich strączki, innych kwiaty, nasionka, owoce nawet dopiero nadgniłe są smaczne i jadalne.
Coś podobnego trafia się z ludźmi...
Niektórzy są smaczni w dzieciństwie, zamłodu, w dojrzalszym wieku a nawet w starości; ostatni jednak wypadek rzadki bardzo: wiek ostudza i wysusza. Jeszcze żywy człowiek a już zaczyna umierać częściowo: gasną w nim i ostygają władze — nawet te, które największy jego wdzięk stanowiły...


„Walerka” jest częścią zbioru przypisanego nam przez niezapomnianego J. I. Kraszewskiego. Pamiątkowéj dla nas cechy tych prac literackich nie ujawnialiśmy, teraz dopiero rzeczą osobistą zajmujemy naszych czytelników, a to z powodu, że utwory tego zbioru, drukowane pierwotnie w Biesiadzie, zostały powtórzone w innych pismach, nawet książkach, bez przytoczenia źródła zkąd zostały wzięte. Nie chełpimy się z dowodów serdecznéj życzliwości, ale też nie chcemy aby kiedyś pomawiano nas o przywłaszczanie ich sobie, jeśli ktoś zechce wydać zbiór cały z „dedykacyą”, skreśloną ręką naszego Mistrza i Przyjaciela.

Władysław Maleszewski.