Strona:PL JI Kraszewski Wstęp do Kalendarza.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

czcze; inne jak kupy śmiecia i gnoju, a byłyto występki i zbrodnie, dalej jak zwiędłe kwiatki schły intencye bezskuteczne, a wśród tego śmieciska gdzieniegdzie zrzadka świeciły łzy przemienione w perełki i cnoty błyszczące jak dyamenty.
W milczeniu poważnem przyszli i stanęli aniołowie i patrzyli co zbierać mieli, a szatani radowali się, że sakwy wyładują. I pracownicy Pańscy i posłannicy nieczystej siły rozpoczęli robotę.
Szedłem za niemi... a praca szła porządnie i gospodarnie. Każdy miał sobie część wyznaczoną, cudzego nie ruszał, swoje tylko zabierał i posuwał się dalej. Djabli z grabiami i miotłami, z worami sporemi dźwigali już dobre brzemiona, gdy aniołom dość było podołka ich szaty do zebrania owocu całego roku. Uląkłem się tych kup śmiecia i brudu, które się wznosić poczęły na rozdrożach... a białe duchy tak rzadko schylały się po perełki i dyamenty!
Szli tedy koleją za sobą szatani, jak do żniwa pszenicy i żyta osobni żeńcy, jeden zgarniając co pozostawiła pycha... a byłyto purchawki pyłu pełne, drugi co urodziła chciwość, a byłoto coś jak liście suchego i niekarmiącego, inny wyszukując, co posiała zazdrość, a byłyto pęcherze żółcią i goryczą nalane. Każdy z nich napełniał torbę swoję, i mijali się postępując dalej szybko i bez słowa...
Ja szedłem za niemi i zdziwiłem się, jak często owoce jasne aniołom przeznaczone leżały obok kup śmiecia, które zgarniali szatani... jak niejedna łza poczciwa mieszała się w gnojowisku z najobrzydliwszym występku wyrzutem... jak często z torby szatana przepalonej na wylot, pospiesznie schwycone sypały się odrobiny cnoty...
Aniołowie także zastępem szli każdy po swoje... Jeden zbierał miłość i miłosierdzie pałające jak dyamenty najczyściejszej wody, drugi łzy skruchy zamienione w perły tęczową barwą świecące, trzeci rubiny poświęcenia, czwarty smaragdy wytrwania, piąty ametysty boleści świętej... które w niebie błyszczeć miały.
I tak idąc wskróś przez ziemie i morza nogą suchą, bo i po falach oceanów posiane były uczynki ludzkie, aż na naszą zaszliśmy krainę... a serce mi zabiło modlitwą, i zamknąłem oczy, bom się obawiał ujrzeć ją ukochaną a skalaną śmieciem dlą szatanów nasłanem.
Walczyłem z sobą nim powolnie, bojaźliwie, rozwarłem powieki i począłem się po niej z bi.jącem sercem rozglądać.
Zgadnijcie czego tam było najwięcej?
Suchego liścia i łupin, czczych chętek niespełnionych, bez zawiązku kwiatów, łodyg poschłych bez kielicha, pragnień niezapłodnionych pracą, owoców niedojrzałych dla braku ciepła, które daje wytrwanie... a aniołowie zbierali czystych łez dużo, ametystów wiele... lecz ni jednego smaragdu i rubinu. Pycha zostawiła smugi białych purchawek... ale zbrodnia nieczysta nie pokalała wyschłych pól i występek ich niezaplugawił... Ujrzawszy to, pobłogosławiłem w sercu ziemi i uspokoiłem się na duchu.
A w tem ostatni dźwięk zegara przebudził mnie z dumania.

I. J. Kraszewski.