Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 0085 1.jpg

Ta strona została skorygowana.

Spadkobierca przybywał z zagranicy, z Galicji, tak dalece nieznany nikomu, że napewno nikt powiedzieć nie umiał nawet czy był kawaler czy żonaty, bogaty czy ubogi, stary czy młody...
Gdy w wigilją dnia tego, oczekiwany od kilku tygodni przybył nareszcie — służba zobaczyła go wysiadającego tylko, a potem przy wieczerzy. Przekonano się naprzód, że młodym wcale nie był, wyglądzał bardzo skromnie, wydawał się nieśmiałym a fizjognomja niewiele obiecywała. Mówił mało, przypatrywał się bacznie...
Kamerdyner bardzo pokaźny, dumny, którego przywiózł z sobą i na krok go nie odstępował — usta otwierał niechętnie, a etykiety pilnował surowo, co wiele dawało do myślenia.
Z dawnego, bezpotrzebnie licznego dworu podkomorzynej — wszyscy prawie nieopuszczając Zakrzewa, siedzieli tu jeszcze, w oczekiwaniu, w nadziejach jakichś, których może sami sobie wytłumaczyć by nieumieli.
Faworyta, więcej przyjaciółka niż sługa nieboszczki, pani Łowczyna Tryczewska, ośmdziesiątletnia tak jak ona — stała na czele zarządu domu, ale się w nich wyręczała siostrzenicą swoją panną Felicją, która i za żywota podkomorzynej, zajmowała ważne stanowisko, mimo iż wielu nieprzyjaciół liczyła.
Panna Felicja nie mogła się nazwać młodą, ale niechciała nazywać starą panną — wcale piękna jeszcze, żywa, dosyć wykształcona, obeznana nadewszystko ze światem — panna Felicja często energją swą naprawiała co pobłażliwość podkomorzynej nadwerężyła. Teraz też na przyjazd grafa — ona miała wszystkie klucze w ręku i utrzymywała jaki taki porządek...
Ale ona, zarówno jak Tryczewska nie taiły tego przed sobą, że nowy dziedzic mógł się grzecznie pozbyć ich obu.
Spodziewały się zapisów... testamentu nie było, a Łowczyna i panna Felicja czy o sobie pamiętały za życia podkomorzynej? — mówiono różnie. Jedni się domyślali, że miały grosza dosyć, drudzy, że spuszczając się na legat nie myślały o oszczędnościach. To pewna, że panna Felicja, chociaż nawykła do roli gospodyni w salonie, z ujmą dostojności swej, pierwszego wieczora chciała kamerdynera pana grafa zaprosić do siebie na wieczerzę — lecz ów jegomość odmówił grzecznie i kazał ją sobie podać w pokoju przy kredensie.
Na hrabiego Adalberta patrząc jak na zagadkę — starano się wnioskować z najmniejszych oznak... z najdrobniejszych rzeczy.
Sprytny jak ogień, wygadany, a niepoczciwie złośliwy chłopak Ignaś, który do wieczerzy hrabiemu usługiwał, tak go opisywał milczącej pannie Felicji.
— Co to za pan, proszę pani, trudno odgadnąć, ale ani na grafa, ani na wielkiego pana on nie wygląda. At, tak sobie! My tu przecie za czasów nieboszczki, naszej dobrodziejki, prawdziwych panów i grafów dosyć widywali — ale to inaczej się prezentowało.
Żebym go w polu spotkał, na gościńcu, wziąłbym go, jak Boga kocham, za oficjalistę... za ekonoma albo rządcę... Twarz taka jakaś co na niej nic nie napisano... Milczy, oczy spuszczone — nawet nie bardzo ciekawy...
Po pałacu wczoraj tylko że okiem rzucił. Szedł jak za pańszczyznę z kamerdynerem... przy wieczerzy w talerz miał oczy wlepione... mało co jadł. Potem nie bawiąc się do pokoju sypialnego poszli i miał się spać położyć.
Ale — nieprawda, godzin kilka rozmawiał jeszcze z tym swoim kamerdynerem, który na większego pana patrzy niż on... Ten dobrze po północy powrócił do kredensu...
Dzisiaj się kilku oficjalistom kazano stawić, ale każdemu z osobna.
Z tego wszystkiego co sobie tu i owdzie opowiadano — wniosków pewnych wyciągnąć było trudno, choć nic baczności ludzi nie uszło.