Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 0099.jpg

Ta strona została skorygowana.

Na twarzy hr. Adalberta trochę wesela, błysk jakiś lepszej nadziei zajaśniał. Ks. Solina uradowany był także, galicyjskiego grafa, którego sobie wyobrażał dumnym pankiem, znajdując tak prostodusznym, łagodnym i sympatycznym, a nad wszelkie spodziewanie nieinteresowanym.
— Miałżeby pan Bóg nam zesłać jakąś wyjątkową istotę? — mówił w duszy.
Rozmowa wreszcie miała się ku końcowi, ks. Solina sięgnął po kij i kapelusz!
— Panie hrabio — rzekł — ponieważ mnie zaszczyciłeś ufnością swoją — chciej że moje usługi przyjąć i odwoływać się do nich jak najczęściej. Jestem na rozkazy... Wiek uczynił mnie ociężałym, trudno mi przy nogach opuchłych daleko za probostwo. Siedzę więc, modlę się, a gdy mi każecie — zawszem gotów w czem mogę służyć...
Rozpatrzcie się dobrze i w ludziach i w majątku... a nie spieszcie z sądem o nikim, ani ze złym ni z dobrym. Ja tu już niemal pół wieku siedzę, a nie mogę powiedzieć abym wszystkich znał — i widział wszystko...
Hrabia dziękując poprowadził kanonika aż do ganku i tu go drugi raz pożegnawszy, wrócił lżej oddychając...
W salonie już czekał na niego Sokalski; lecz odszedłszy niedawno z twarzą wypogodzoną, spokojną, powracał blady, poruszony i niezmiernie zakłopotany, tak, że ukryć tego nie mógł. Postrzegłszy to hrabia zląkł się i na twarzy jego niepokój wyraził się dobitniej jeszcze...
Zbliżył się do Sokalskiego.
— Co ci jest? na miłego Boga — co się stało?...
Zamiast odpowiedzi, kamerdyner obejrzał się dokoła, trwożliwiej niż był zwykł, dał znak hrabiemu i poprowadził go z sobą milcząc do pokoju, który był na sypialnię wybrany.
Nie odznaczał się on elegancją, gdyż za czasów podkomorzynej służył za gościnny... Dlaczego Sokalski wolał go dla swego pana nad inne, sam on chyba nie wiedział.
Niebardzo przestrono w nim było, umeblowanie miał nader skromne i odznaczał się tem chyba, że leżał odosobniony, w zakątku, nie mając sąsiedztwa, z któregoby podpatrzeć lub podsłuchać było można. Hrabiemu i Parolowi pokój ten się podobał może dlatego, że skromne pomieszczenie się we dworku mógł przypominać.
Coraz śpieszniej zdążając ku sypialni, hrabia i Sokalski zaledwie się w niej znaleźli — Adalbert zwrócił się natychmiast do goniącego za nim kamerdynera.
Niepokój hrabiego łatwo się dał tłumaczyć, gdyż zwykle zimny i obojętny Sokalski był blady, pomięszany, twarz miał zmienioną, a z niej ledwie nie katastrofy jakiejś domyślać się było można.
Oglądał się trwożliwie na drzwi.
— Ale cóż się to stało? mów? — drżącym głosem zawołał hrabia, porywając go za rękę. — Co cię mogło tak strwożyć! na miłość Bożą!
Zamiast odpowiedzi Sokalski sięgnął do kieszeni i nim z niej dobył rękę, szepnął po cichu.
— Mam zwyczaj sznurkować... no — i oto w śmieciach zgarniętych do komina w jednym pokoju, a naprawdę w komórce na tyłach... bo to licha izdebka, ot co — ot co wyciągnąłem...
Hrabia schylił się ciekawie...
Sokalski trzymał w ręku trzy kawałki rozdartego papieru, pomiętego, zbrukanego, nadpalonego.. Widać było, że rzucony w ogień, nie miał czasu zgorzeć, gdy go czemś przysypano.
Były to resztki rozszarpanej opieczętowanej koperty, na której kobiecą ręką, głoskami wielkiemi stało wypisane:
„Ostatnia wola moja, testament przy świadkach sporządzony, dnia.... roku....”
Tu brakło reszty zgorzałej koperty, a na innym skrawku stało niecałe imię i nazwisko podkomorzynej.
Na złamanych dwu pieczątkach, których resztki zachowały się nieroztopione w ogniu, dawał się rozpoznać herb nieboszczki...
Hrabia rzuciwszy okiem na papier, który Sokalski trzymał w rękach od wzruszenia dygocących — stanął osłupiały zraził.
Wzroku nie chciał oderwać od niego. Oniemiał — ale zwolna lice mu się dziwnie rozjaśniać poczęło. Szukał oczyma Sokalskiego, który zmięszany mocno, niepewien siebie — patrzał w podłogę.
Stali tak milcząc i dwa tylko przyśpieszone oddechy słychać było.
— To dowód — odezwał się nareszcie hrabia, który się orzeźwił i oprzytomniał pierwszy — że testament był i że ktoś go pochwycił i zniszczył...
Któż wie? może się nawet wynaleźć da jeszcze!
To mówiąc Adalbert potarł włosy, pogładził czoło — i zapatrzył się w okno.