Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 0117 2.jpg

Ta strona została skorygowana.

ciwko temu — pani Trockiej, już i tak nadąsanej że ją sędzina uprzedziła, nie pozostawało nic nad cofnięcie się tymczasowe — ale z zaciśniętych ust i pomarszczonego czoła widać było jak okrutnie miała za złe Pardwowskiej tę interwencję.
Wyszły więc obie razem, a hrabia jak student od lekcji wyswobodzony pobiegł do swego pokoju, poprzedzany przez szczekającego wesoło Parola.
W chwilę potem zastał go tu Sokalski, chodzącego wielkiemi krokami, mruczącego pod nosem i walczącego z sobą. Wzburzony był i poruszony... Dwie jejmoście przybyłe wyczerpały cierpliwości ostatek...
— Panie Sokalski — zawołał ręce wyciągając — zlituj się! Ja temu nie wydołam! To nad moje siły... Gotówem dać komu pełnomocnictwo, niech robi co chce, niech się dzielą spadkiem, a mnie zostawią w spokoju!... Panie Sokalski, napiszę do Albina...
Ręce rozpostarł błagająco...
— Nie, nie, słowo daję, ja mogę sfiksować... Coraz nowe figury! Tchnąć mi nie dadzą, a to jeszcze nie koniec...
Sokalski słuchał cierpliwie, jakby był przygotowanym na to.
— Bądźże hrabia spokojnym — rzekł — nie bierz tak do serca i ludzi i rzeczy... Przecież jesteś panem swojej woli, robisz co chcesz, możesz gości przyjmować lub nie... Zamknąć się, życie uregulować jak się podoba. Hrabia zestarzałeś w tym spokojnym dworku nie obeznawszy się z życiem. Wielkie nieszczęście!...
Ruszył ramionami kamerdyner.
— Tylko dla familji pamiętać trzeba, aby się nie skompromitować.
— Jak? — zapytał ostygając hrabia.
— Postępując w sposób, który nie przystał pańskiemu imieniu i hrabstwu — dodał Sokalski. — Dziwakiem wolno być i hrabiemu, ale godność trzeba zachować... Hrabia Albin wielokroć mi to powtarzał.
Westchnął ciężko Adalbert, twarz mu się zasępiła, skrzywiła, ale z Sokalskim do walki występować nie mógł. Uznawał jego wyższość nad sobą.
— Bóg zapłać, panie Sokalski — rzekł — żeś mnie zrobił chorym. Każ mi dać cokolwiek jeść tu do pokoju, poprostu serwetką przykryć, bez żadnych przyborów... No... i dla Parola...
Ostatnie wyrazy dołożył nieśmiało i cicho.
— Otóż widzi hrabia — odezwał się z powagą mentor-kamerdyner — serwetką nakryć, talerz zupy przynieść, to dobre dla mnie... Hrabiemu muszą nakryć ze wszystkiemi szykanami i wazką srebrną podkomorzynej, na srebrnej tacce podadzą. Lokaje przyjdą posługiwać, ja nadzorować, inaczej byłbyś hrabia skompromitowanym, a i ja w dodatku...
Ja urządzę wszystko jak się należy.
Tak dokończywszy Sokalski wyszedł, nie czekając odpowiedzi. Hrabia usiadł zrezygnowany, twarz mu się rozjaśniła... Parol położył mu głowę na kolanie.
Sokalskiego nauka trafiła do przekonania. Postanowił nie brać nazbyt do serca utrapień, jakie go spotykały, szukać rozrywki i pewnego modus vivendi, resztę zostawująć losowi.
Obiad przyniesiony zjadł z apetytem człowieka, który nawykł oddawna głód bezmyślnie zaspakajać...
Gdy słudzy odeszli, zbliżył się do Sokalskiego swobodniejszy.
— Mój dobrodzieju — szepnął — zatem hasło, że ja jestem chory, ale to nie przeszkadza, żebym sobie powoli się po ogrodzie przechadzał...
Kamerdyner się skłonił...
W pół godziny potem, gdy z kolei Sokalski zasiadał do obiadu, hrabia wymknął się bocznemi drzwiami z Parolem, któremu zalecił sprawowanie się cicho i kazał mu iść — przy nodze.
W wielkim ogrodzie pusto było — i cicho... aż miło...
Oddychał piersią całą.
Ogród, park razem, z oranżerjami, ananasarnią, inspektami, trejbhauzami był dla mego zanadto pyszny i pański, ale nic nie zmuszało się trzymać w jego granicach.
Przerznąwszy się więc wzdłuż niego trafił ze ścieżką na jakąś furtkę za wałami, otworzył ją i znalazł się po za obrębem dworu, w polu na drodze, która tędy prowadziła do folwarku.
Wcale przyzwoicie wyglądający ekonomski dwór widać było już niedaleko. Coś pociągało ku niemu i hrabia sam nie wiedział jak się znalazł u wrót jego... Wprawdzie nad dachom folwarcznym zobaczył już zdala unoszące się stadka gołębi... Kury i gołębie były jego słabością...
Przypatrując się ptakom tym, w których rozpoznawał różne odmiany ulubieńców, stanął naprzód pod płotem, potem u furtki, a naostatek razem z Parolem u nogi, znalazł się w środku podwórza.
Tu, nietylko że gołębi było mnóstwo, ale całe stado kur, najrozmaitszej maści, przechadzało się gdacząc i grzebiąc w piasku.
Pomiędzy kurami hrabia z przyjemnością rozpoznawał swoje znajome, białe bez ogonów, z czubami, maleńkie, które bardzo lubił, do kuropatw podobne, i kilka rzadkich odmian co do pierza i kształtów.
Miłośnik wielki tego ptactwa, nie mógł się wstrzymać, żeby się nie zbliżyć dla lepszego rozpatrzenia się. Widok gołębi i kur przywrócił mu humor dobry i przypomniał lepsze czasy.
Któż wie co tam w Brodnicy działo się z jego stadkiem? czy miało ono zawsze dość ziarna i opiekę należną?
Westchnął stęskniony.