Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 0127.jpg

Ta strona została skorygowana.

Opowiadania tego słuchał ks. Solina z wzrastającem coraz zdumieniem, później z rozrzewnieniem, które mu nie dało z początku odezwać się słowa.
Niesłychana bo i niewidziana rzecz była spotkać człowieka, który na fortunę uśmiechającą mu się narzekał i darami jej gardził, nieumiejąc ich ocenić. Hr. Adalbertowi, gdy mówił, łzy chwilami w oczach stawały.
— Mój ojcze, dodał, fortuna ta mi na mało się zdała a tu jeszcze w dodatku na miejscu przekonywam się, że ja innym, potrzebującym, łaknącym odbieram, że testament był pewnie, a ja przypadkowi winienem tylko, iż biorę co mi nie było przeznaczone!
Ks. Solina wtrącał po słówku, starając się poruszonego uspokoić.
— Szanowny hrabio — rzekł w końcu. — Wolę bożą przyjąć potrzeba, jaką ona jest, bo Opatrzność wie co robi. W jej ręku możesz być narzędziem, masz dobrą wolą... bądźże w sumieniu spokojnym — wszystko się ułoży do pożądanego końca.
Jesteś bezinteresownym, zacnym, szlachetnym — łaska boża, że nam tu zesłano ciebie.
Bądź cierpliwym. Rodzina podkomorzynej w istocie uboga jest i żądna grosza, ale wielu z tych biedaków grosz nie podźwignie, a głowy im pozawraca. Ostrożnie więc — i powoli.
Przecierp szanowny hrabio tę próbę, a będziesz miał pociechę, że dobry uczynek spełnisz.
Wierzę, iż życie nowe może zaciężyć mu — ale do niego nawykniesz, a zbytnich wysiłków nie masz czynić potrzeby — niech sobie ludzie mówią co chcą...
Przyjmujcie kogo się podoba, lub nie przyjmujcie wcale — wróćcie do trybu do jakiegoście nawykli... Jesteście tu panem i u siebie.
Potrząsał głową Adalbert.
— Tak się to wam zdaje, księżę kanoniku, westchnął — ale, zważcie, że ja od dzieciństwa w zależności od hr. Albina i w posłuszeństwie jemu się wychowywałem, Niechciałbym, aby się krzywił na mnie, słuchać muszę!
Pochylił się poufnie do ucha proboszczowi, który coraz w nim większe obudzał zaufanie.
— Mam i dozorcę tu z sobą — dodał — kamerdyner Sokalski, został mi do boku przydany, aby mnie pilnował. Nie przeczę, że uczciwy i rozumny człowiek, czyta takie książki, których ja słowa jednego nie rozumiem — ale u niego wszystko na pańską skalę się mierzy — i tchnąć mi nie da inaczej tylko tak jak grafowi przystało...
Westchnął biedny męczennik.
— Mój ojcze — dokończył palec kładąc na ustach — wylałem wam całe serce moje, wyspowiadałem się, bo mnie to cisnęło... ale proszę, zostawcie to przy sobie... Nikomu ani słóweczka...
Gdy sam sobie nie poradzę, a Sokalskiego rada wyda mi się nie dobrą, przyjdą po nią do księdza kanonika... Pozwolicie?...
Ze łzami w oczach — wstał staruszek i ramiona rozwarłszy uścisnął, błogosławiąc hrabiego...
Było coś tak dziecinnego, litość a współczucie obudzającego w całem obejściu się hrabiego z księdzem, iż ks. Solina za cud prawie to uważając, nie mógł przyjść do siebie ze zdumienia...
— Kochany, szanowny hrabio — odezwał się — rozporządzaj mną, będę ci służył tak jak chrystusowy sługa powinien, nie wedle świata ale wedle Boga — kierując...
— Masz czas — rozpatruj się, ludzi poznaj, oceń ich...
Uspokoiwszy się nieco, hrabia począł rozpytywać szczegółowo, o krewnych i służbę dawną podkomorzynej, kto w jej sercu miał pierwsze miejsce i kto zasługiwał na nie.
Proboszcz zagadnięty — bardzo był oględnym w sądach... Mniej więcej wszystkich znajdował godnymi współczucia i — bodaj zapomogi.
— Sędzina paple dużo — odezwał się zagadnięty o nią — ale gorszy u niej język niż serce, a córka — dziewczę poczciwe i niezepsute... Lubi się stroić jak dziecko, ale w kościele koronkę i różaniec śpiewać się nie wstydzi.
Trocka wiecznie się skarży, ale w istocie biedna, co za dziw, że koło skrzypie gdy nie smarowane...