Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 0128.jpg

Ta strona została skorygowana.

Hrabia zapytał wreszcie z oficjalistów o Leszczyca.
Zamilkł proboszcz znacząco...
— Hm! — rzekł — nie radbym mu szkodził. Patrzę na niego oddawna, może to moja wina, ale w nim nic dobrego dotąd nie mogłem dojrzeć... O sobie pamięta... Podkomorzynie nieboszczce umiał się przypochlebiać, miał u niej łaski i domyślam się że szkodzić usiłował temu poczciwemu sierotce Rzęckiemu, co mu się nie udało... Rzęckiego łaski nieboszczki może trochę popsuły, nie dosyć pracował, ale chłopak zacny...
Westchnął proboszcz...
— Nie przystało mi domyślać się więcej niż wiem, lecz bodaj Rzęcki — choć nie dobrym węzłem, do familji jest przywiązany... Ludzie mówili różnie... nie chcę plotek powtarzać, ale Ewarysta wam polecam... a z Leszczycem ostrożnym być radzę.
Hrabia, któremu wszelką tajemnicę z trudnością przychodziło zachować, bo do nich nie był przywykłym, na ucho opowiedział proboszczowi, jak mu drogę zabiegł łowczy, innych wyprzedzając i starając się zawcześnie zaufanie pochlebstwem i nadskakiwaniem pozyskać.
Zmarszczył się kanonik...
— To do niego podobno — rzekł — intrygant jest...
Z kolei tak po jednemu przechodzili dwór, sługi stare i rezydentów dawnych, których się też spodziewać należało w Zakrzewie. Proboszcz w niewielu słowach, z miłością chrześcijańską i pobłażaniem charakteryzował ludzi w sposób tak przystępny, że hrabia nie potrzebował zbytnich umysłu wysiłków, aby go zrozumieć.
— Starym sługom, jak poczciwy Brunak — dodał ksiądz — pozostawcie ich leżyska, niech się po świecie nie rozpraszają. Służyli poczciwie i wiernie i dla was będą pożyteczni...
Napomknął Adelbert i o muzyku, Auguście Feliksie, a na wzmiankę o nim proboszcz się rozśmiał głośno.
— A to furfant! — zawołał — ale biedaczysko, a ludzi, którym się na świecie nie powodziło, nie trzeba nigdy sądzić zasurowo.
Nie dawajcie mu się zawojować, bo to kura jest, że jak pozwolisz jej na grzędzie, znajdzie ci się wszędzie. Krótko go trzymać.
Naostatek żegnać się było potrzeba, bo hrabia się obawiał, aby tak jak na folwark, Sokalski tu za nim nie pognał.
Mimo nóg obrzękłych ks. Solina wyprowadził go zwolna o kiju aż do bramy. Tu się pożegnali serdecznie.
Słówko należy zapomnianemu przez nas Parolowi, który w tej wycieczce towarzyszył panu, ale dał dowody i wychowania i temperamentu i rozumu nadpsiego.
Gdy Adalbert wszedł do kościoła, pudel wiedział dobrze, iż nie miał prawa tu mu towarzyszyć. Usiadł przy drzwiach, czuwając i czas ten zużytkował na czynienie studjów nosem i oczyma nad okolicą.
Na plebanję sam ks. Solina, widząc tak posłuszne i skromne stworzenie, zaprosił go. Parol siadł w pewnem oddaleniu i nikomu się nie naprzykrzał. Proboszcz, który w prostocie ducha sądził, ze kawałek chleba, jaki on do kawy używał psu być może pożądanym, ofiarował Parolowi obłamek.
Pudel wcale głodnym nie był, a czerstwego chleba nie lubił, jednakże wejrzawszy na pana, jakby odgadywał myśl jego, zbliżył się, chleb przyjął delikatnie, poszedł z nim pod piec i poczekawszy, gdy się proboszcz z hrabią zagadali, nosem wsunął go pod słomiankę. Poczem oblizał się i przez cały przeciąg rozmowy siedział wyprostowany — dwa czy trzy razy tylko poziewnąwszy; bo że się nudził okrutnie, a w plebanji żadnych studjów nie mógł robić — to pewna. Spać zaś kłaść się obawiał, aby gdy znak da hrabia do wyjścia natychmiast być pogotowiu.
W jakich potem susach od bramy probostwa puścił się ku pałacowi, aż miło było patrzeć. Skakał, szczekał, kije chwytał i hrabiemu je przynosił, wróble pędzał — i gdyby stado gęsi trafiło się było gdzie niedaleko, nie można ręczyć czyby go nie rozbił i ścigał.
Szczęściem, skończyły się zbytki te na wróblach...

KONIEC TOMU I-go