Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 0152.jpg

Ta strona została skorygowana.

Czasami przyplątywał się tu do hrabiego Leszczyc, niekiedy Rzęcki, nigdy razem oba nie towarzyszyli mu.
Rozprawiano o gołębiach, zajmowano się tylko niemi. Adalbert, który je lubił, znał je też bardzo dobrze. Smutno to wyznać, ale prawda każe zaprzeczyć zupełnie i stanowczo tradycjom o gołębiej łagodności i wierności małżeńskiej. Nie ma może stworzeń kłótliwszych, mniej zgodnie żyjących z sobą, choć uchodzą za wzór dobroci i słodyczy. Są to przy tem obżartuchy nienasycone, które o lada ziarno zabijać się są gotowe.
Każdą więc parę trzeba umieścić osobno i pilnować gdy dzieci podrosną, aby im dać schronienie, bo miłość rodzicielska dla nich nie trwa dłużej nad ten perjod w którym pisklęta z dzioba karmić potrzeba. Jak tylko potomstwo samo się wyżywić jest zdolne, szanowni rodzice tym dziobem który je karmił, pędzą precz i wołają im na drogę, w gołębiem języku, nielitościwe, Help your self.
Smutne to, ale prawdziwe.
Pomimo tych ich przywar, piękne gołębie bardzo można lubić i gdy się je karmi, miłość ich pozyskać sobie, lub przynajmniej spoufalenie.
Adalbert z niemi bardzo bawić się lubił, cieszył się gdy mu siadały na rękach, na ramionach, na głowie.
Śmiał się wówczas, usiłował je chwytać i jak dziecko niemi rozrywał.
Rozpoczynała się właśnie ta edukacja pościąganych zewsząd przez Leszczyna gołębi i hrabia pracował godzinami nad nią, gdy jednego rana pod oranżerją postrzegł białą spódniczkę i parę małych nóżek (oczy miał spuszczone), około których cała gromadka jego gołębi się uwijała poufale.
Niezmiernie tem ździwiony, nieśmiało i powoli skierował wzrok w tę stronę, gdzie bielała spódniczka i poznał ubraną w nią Musię, którą z przyjemnością zawsze widywał.
Wystrojona, wyświeżona ale po wiejsku, jak pączek młody zaledwie rozkwitająca, w słomkowym kapelusiku, z parasolikiem w ręku, który opuściła na ziemię, stała czarodziejka z uśmiechem na różowych usteczkach, z wyrazem dumy dziecinno-dziewiczej, sypiąc z góry ziarno, do którego ptactwo chciwie się zlatywało.
Łatwo było poznać po śmiałości z jaką gołębie się do niej zbliżały, iż musiała nie po raz pierwszy zapoznawać się z niemi.
Zdumiony tem wielce hrabia, nie odwrócił wzroku od sędzianki, która mu główką się skłoniła i zajmowała bardzo gorąco ptakami.
Gdyby hr. Adalbert czytał był „Pana Tadeusza”, niezawodnieby mu Zosię przypomniała, posądziłby ją może o dobrowolny plagjat, ale hrabia nic nie znał prócz swoich „Tysiąca Nocy”.
Musia, gdy w nią oczy wlepił, nie zmięszała się bynajmniej, pozdrowiła go zarumieniona i trzpiotała się probując łapać gołębie, które koło niej się zwijały.
Jakiś czas Adalbert siedział nieporuszony, przypatrując się tej swej rywalce, która zaledwie przyswajające się doń ptactwo, odciągała ku sobie.
— Panienka też lubi gołębie! — odezwał się w końcu łagodnie.
— A! a! nietylko gołębie — zaszczebiotała śmiało Musia — o! nietylko gołębie, ale kury i wszelkie ptactwo... Miałam raz długo oswojoną sroczkę, która do okna przylatywała, a nawet wróbla, który śniadanie jadł ze stolika.
Musia przesadzała trochę, bo wróbel nie był tak bardzo ułaskawiony — ale chciała się przypodobać hrabiemu.
— Proszę! proszę! — szepnął hrabia, który jak wróbel wcale od niej uciekać nie myślał.
— Wszakże pan hrabia mi tego za złe mieć nie będzie, poczęła, białe ząbki wyszczerzając Musia, że ja gołębie bałamucę. Nie mam co robić, mama cierpiąca, a takie ładne te gołąbki.
Parol, który od początku był w bardzo przyjajacielskich stosunkach z sędzianką, zobaczywszy ją, powolnym krokiem poszedł się z nią przywitać, dał pogłaskać, spłoszył gołębie i sam pomiarkowawszy, iż może być natrętnym, zajął neutralne stanowisko pomiędzy hrabią, a Musią w pośrodku.
Gołębi, ani kur nigdy nie płoszył.
— Ładne te gołębie? — żywo podchwycił hrabia Adalbert. — Ładne? Otóż ja powiem panience, że do tych, które ja miałem w Brodnicy, ani się umywały!
I westchnąwszy, mówił dalej.
— A! potrzeba było widzieć moje białe jak śnieg pawiaki, z ogonami jak wachlarze, z różowemi dziobkami, chodzące tak jakby się tańcować uczyły. To rozkosz było patrzeć na te stworzenia... albo ciemne, łapate z mieniącemi się skrzydłami, u nóg mające jakby drugą, zapaśną skrzydeł parę — albo...
Tu smętnie zamilkł Adalbert.
— A dlaczegoż pan hrabia ich tu sobie nie sprowadzi? — żywo zapytała Musia.
Potarł czoło Adalbert i odezwał się smutnie.
— Dla tego ich tu nie sprowadzam, że one tęskniłyby pewnie i imby tu tak dobrze nigdy nie było. Po cóż się dla mnie męczyć mają? Każdemu ten kąt w którym się urodził i żył, najmilszy.
— A! to prawda! — potwierdziła Musia — tak jak i mnie Derewianka nasza. Mama woli tu siedzieć przy pałacu, a ja...