Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 0162.jpg

Ta strona została skorygowana.

Suchowski wskazał ręką na Brunaka, który stojąc na uboczu, zarumieniony, napróżno dawał mu znaki i rzekł śmiejąc się.
— Mam przecie niańkę... oto... a póki ona przy mnie, na niczem mi nie zbywa. Nie uwierzysz panie hrabio, jak ten człowiek co się tak ciężkim wydaje, lekko umie chodzić koło mnie... O! stare złote serce!
Brunak niemal gniewnie starał się mu zamknąć usta.
— Pozwolisz, panie Suchowski — odezwał się hrabia schyliwszy się ku niemu — abym ja czasem zaszedł do was na pogawędkę; nie dla próżnej ciekawości, ale dla oświadomienia się. Radbym z duszy myśli i życzenia nieboszczki przyprowadzić do skutku.
Suchowski głową skłonił i milcząc mu podziękował. Adalbert wyszedł zaraz, a Brunak miał sobie za obowiązek do furtki przynajmniej mu towarzyszyć.
— Mój panie Brunak — odwracając się ku niemu odezwał się hrabia — cożeście to tak tajemniczego... o jakiejś zemście, o oburzeniu... mówili z Suchowskim. Co to go tak poruszyć mogło?
Miał zwyczaj stary oficjalista, gdy był zakłopotany, naprzód perukę miąć i poprawiać. Nosiła ona nawet ślady tego ruchu zawsze jednostajnego i jedno miejsce jej, na które padała ręka, było mocno wytarte. Teraz też Brunak naprzód musiał się pomęczyć z nią nim przebąknął..
— Eh! to, proszę pana grafa... to tego... mości dzieju — prywatna sprawa naszego poczciwego staruszka...
— Tak — rzekł hrabia — ale ona się wiąże z testamentem...
— To może być imaginacja — odparł Brunak. Staruszkowi się przywiduje.
— Ale cóż, czy to go tak oburza, że samo wspomnienie jest niebezpieczne — pytał hrabia natrętnie, stanąwszy na ścieżce i nie idąc dalej.
Brunak byłby rad zmilczał, lecz pomiarkował że mógłby tem niepotrzebnie sobie narazić dziedzica.
— To, to — przebąknął spuściwszy oczy — to się, mości dzieju, tego, odnosi do partykularnej historji naszego Suchowskiego... Nie lubił on nigdy tego leśniczego Leszczyca, który u nikogo też wielkiej miłości nie miał, panią podkomorzynę przestrzegał, aby mu posłuchu nie dawała. Leszczyc musiał wiedzieć o tem i mszcząc się rzucił na staruszka przed panią jakąś potwarz, która i ją i Suchowskiego tak oburzyła, że paraliżem został ruszony i odtąd władzę postradał. Leżał potem u nóg podkomorzynej, aby ją przebłagać, padał do nóg po niewczasie staremu. Nieboszczka miękkiego serca, zapomniała mu tego, Suchowski przebaczył, ale nie może ani na niego patrzeć odtąd, ani go wspomnieć...
— Hm! — odezwał się dumając Adalbert — jakiż to mogłoby mieć związek z testamentem?
Brunak bełkotać coś zaczął, nie chciał on mówić o takich rzeczach, a podawać je do uszów dziedzica uważał za rzecz zdrożną i nieszlachetną, ale hrabia nalegał.
— To... tego... — szepnął — staruszkowi naszemu się może... tego... mości dzieju zdaje, że Leszczyc...
Tu się zakrztusił... i kazał reszty domyśleć.
Adalbert widząc Brunaka tak zmięszanym, przestał go badać, skłonił mu się i zapytał tylko, kiedy najlepiej było do Suchowskiego na gawędkę przychodzić, aby mu nie być ciężarem.
— Kiedy pan graf zechce! on cały dzień albo drzemie lub się modli — rzekł Brunak — a rad jest gościom i gdy go kto słucha, ożywia się. Nawet, tego — dodał — obserwowałem, jak się starowina wygada lepszy ma apetyt.
Parol, któremu pilno było wybiedz za furtkę i puścić się ulicą, zaczął niecierpliwie szczekać i hrabia uległ jego natarczywości, pożegnał Brunaka i poszedł.
W Suchowskim przybył mu bardzo miły towarzysz tego wygnania. Liczba ludzi, z którymi się zżył powoli powiększała się nieznacznie i życie stawało znośniejszem. Sąsiedztwo mu się do zbytku nie narzucało, gości zbyt wielu do przyjmowania nie miał. Chciał — był sam, stęskniło mu się, miał oprócz Parola gołębie, Musię, Rzęckiego, proboszcza, a nawet Brunaka, nie licząc bab, jak je nazywał, sędzinej, której paplanina go męczyła, Fryczewskiej, której powaga mu imponowała, i panny Felicji, wrażającej w niego jakąś obawę niewieściego despotyzmu. Rządziła się bowiem w domu nader rezolutnie.
Z rozmowy z Suchowskim wyniósł hrabia jedno najważniejsze dla siebie — zapewnienie jego, że podkomorzyna, chociaż o legatach myślała, spadkiem nie chciała rozporządzać inaczej, tylko wedle prawa naturalnego.
Uspokajało to jego sumienienie, tymczasowo przynajmniej, choć naprawdę zostać dziedzicem Zakrzewa zawsze jeszcze groźnem mu się zdawało. Wolałby był do dworku w Brodnicy powrócić — tak, lecz w razie gdyby konieczność pozostania tu była nieubłaganą, mógł się już z nią pogodzić w duchu, myśląc o pobudowaniu sobie w ogrodzie w cieniu drzew wielkich domku i osobnej zagrody.
Drugą korzyścią, wyciągniętą z rozmowy z Suchowskim było to, że wstręt i nieufność ku Leszczycowi, potwierdziły się i wzrosły. Chociaż leśniczy tak służył ochotnie jego słabostkom, choć się ofiarował być, jak przy podkomorzynie, stróżem dobra pańskiego czujnym i nadzorcą nad oficjalistami a szpiegiem, hrabia radby się go był już pozbył jednej godziny...