Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 0186 2.jpg

Ta strona została skorygowana.

zrozumie lepiej położenie, obowiązki i pragnienia matki.
Ja nic nie wymagam, oprócz żebyś hrabiego nie zrażała, a sama sobie nie wmawiała jakichś uczuć, za któreby później rozczarowawszy się pokutować przyszło.
Mów co chcesz, hrabia jest w tobie zakochany, mam na to tysiąc dowodów... Z nikim tak chętnie i długo nierozmawia jak z tobą, nikomu prezentów takich nie robi prócz ciebie. Od wszystkich kobiet ucieka... Od ciebie zależało i zależy mieć go u stóp swoich...
Musia się rozśmiała.
— Cóżby wówczas Parol robił? — wymknęło się jej. — Ciekawam.
Matka się marszczyła...
— Kiedyś będziesz tego żałować, żeś nie umiała korzystać z tego co ci się samo cisnęło — mówiła sędzina. Prawda, że wypuścił Rzęckiemu Wólkę, i to by sobie można tłumaczyć, fałszywie, ale, ja wiem (sędzina nie wiedząc nic posiłkowała się imaginacją), ja wiem, że to się stało w tym celu, aby jego ztąd oddalić.
Jest zazdrosny...
Córka spojrzała oczyma zdziwionemi.
— Nie wierzysz? — odparła sędzina — bądź pewna, że mówię to z przekonania. Rzęcki nadto widocznie ci nadskakuje... jest nieznośny. Dawałam mu do zrozumienia, że tego nie lubię, ale on Musię, mając za sobą, o mnie nie dba.
Każdy inny szlachetny człowiek — dodała Pardwowska — wiesz coby zrobił będąc na miejscu jego? Widząc co się święci, a ślepy nie jest, dobrowolnieby się poświęcił i oddalił... aby szczęściu nie stawać na zawadzie...
— Tak, moje dziecię, ale Ewaryst jest egoistą i szlachetnego poświęcenia się nie rozumie.
— Mamciu? — zamruczała Musia smutnie — a toby było pięknie, gdyby on sobie w ten sposób postąpił??
Rumieniec wystąpił jej na twarzyczkę, której wyraz łagodny i wesoły, nagle zmieniło wzruszenie.
— Mamciu — zawołała — zaczynam się doprawdy lękać tej twojej troskliwości o szczęście moje...
I pomyślawszy chwilę, szepnęła smutnie:
— Pamiętasz tę kobietę ze wsi, zdaje mi się Supruniukową, która dziecię swe ściskając i przytulając do piersi, z wielkiej miłości udusiła? gotowaś zrobić toż samo...
Krzyk się wyrwał z piersi Pardwowskiej.
— Niewdzięczna!!
Ale jak zawsze, skończyło się serdecznym uściskiem... Musi zdawało się, że zwyciężyła, sędzinie, iż zwolna przekona córkę i dokona wielkiego dzieła.
Raporty przesyłane z początku tak regularnie do Brodnicy hr. Albinowi, jak gdyby Adalbert jeszcze w służbie jego zostawał, w ostatnich czasach rzadszemi się stały. Nieznacznie hrabia się emancypował. Powiedział sobie naprzód, że niema tak dalece co donosić, potem oswajając się coraz bardziej z położeniem, znajdując je znośnem, dopatrując się w niem nawet pewnych korzyści, godził się już z przeznaczeniem.
— Tam po nas podobno nikt nie tęskni, może dworek już zajął i zabrukał kontroler nowy, a nam tu nie jest tak bardzo źle. Prawda Parol? — mówił do pudla.
Hrabia Albin nas tam niebardzo sobie życzy, więc cóż? postawimy dworek w ogrodzie, będziemy hodowali ptactwo i chodzili po cienistych ulicach, pożenim tych co się kochają, wyposażym potrosze... i będzie się tu jakoś żyło... Nam niewiele potrzeba! prawda, mój Parolu?
Pies ochoczo potakiwał.
— Jednakże gdyby z tym testamentem raz się rozwiązało, i albo była pewność, że go nie ma i niebędzie, albo się znalazł... byłoby dopiero dobrze. Hę?
Hrabiemu z pewnością zdawało się czasami, iż poczciwy a rozumny pudel każde słowo jego pojmuje.
Równie otwarcie nie mógł rozmawiać z nikim, nawet z ks. Soliną, dla którego, choć nie miał tajemnic lecz przez uszanowanie poufale z myśli wszystkich spowiadać się nie śmiał. Proboszcz był w tym oryginalnym kolatorze rozkochany, ale po trosze żartował sobie czasem z jego naiwności i prostoty.
Ponieważ czasu dosyć upłynęło, a testamentu śladu żadnego nie było, ks. Solina, widząc jak hrabia nie śmiało się rozporządza, wszystko tymczasowo tylko układa i zawsze wyczekuje, starał się mu wmówić, iż ostatatnia wola podkomorzynej wcale się już nie da odszukać i że należy sobie poczynać stanowczo.
— Czujbo się panem i postępuj śmiało, wedle dobrego serca twojego, na nic się nie oglądając. Urządź sobie życie jaknajdogodniej, rodzinie daj ile chcesz i możesz i nie wiąż się już niczem.
— Nie mogę, nie mogę — odpowiadał hrabia — a nuż się testament gdzie odkryje? Ja tu zawsze czuje się jak na wylocie... nie mogę.
Trzeba czekać!
— Jakże długo?
Adalbert poruszał ramionami, sam on nie umiał terminu oznaczyć.
— Mnie nie jest źle tak jak jest — mówił proboszczowi — a gdybym się zamachnął i po mojej myśli rozporządził, byłbym strasznie niespokojny. A nuż?
I potrząsnął głową.
— Suchowski, który powiada, że znał temat testamentu, a człowiekowi temu wierzyć nie można — mówił ks. Solina — zaręcza, że bądźcobądź byłbyś hrabia dziedzicem, więc...
— Ale zapisy i legaty! — przerywał hrabia.
I tak z dnia na dzień utrzymywało się — interim...