Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 081a.jpg

Ta strona została skorygowana.

Młodzieniec dwudziestokilkoletni stał w małym pokoiku na rogu oficyny przy pałacu w Zakrzewie i ubierał się przed małem zwierciadełkiem. Dzień wiosenny, godzina poranna.
Na opalonej, rumianej i zdrowej twarzy jego, malował się niepokój, niecierpliwość, wzruszenie, które napróżno hamować się starał. Zwierciadełko, w lichych ramkach drewnianych stało na rogu stoliczka niskiego. Trzeba się było nachylić, aby w niem zobaczyć, a szło o nadzwyczaj ważną czynność, która bez pomocy lusterka wykonać się nie daje... o zawiązanie chustki na szyi. — Wielkiego wyboru krawatek nie miał pan Ewaryst i wszystkie jakie posiadał rozłożył na łóżku, wahając się pomiędzy białym, czerwonym i kolorowym.
Widocznie zbywało mu na doświadczeniu i świadomości reguł, a przeczuwał, że nawet chustki na szyję kładzione, w pewnych danych życia wypadkach, prawom jakimś podlegać muszą.
Wiedział, że biała była oznaką uszanowania i właściwą wielkim uroczystościom — czarna zdawała się też przyzwoita a skromniejszą, kolorowa nęciła elegancją.
Z kolei brał jedną po drugiej, nie mogąc pomiędzy niemi rozstrzygnąć — gdy drzwi pokoiku się otworzyły, głowa w peruczce rudej ukazała się ostrożnie wsunięta zaglądając i mężczyzna podstarzały, baryłkowaty wszedł ciężko, posuwisto stąpając, na próg.
Pomimo wieku i figury, miał na sobie ubranie krótkie, kuse, nakształt szpencera, buty długie do kolan — wyglądał na oficjalistę, leśniczego, strzelca, ekonoma, lub coś w tym rodzaju.
— A, co to ma być? — wyjąknął niewyraźnie i powoli — acan się stroisz...
— Bo mi kazano przed południem stawić się przed obliczem jaśnie wielmożnego grafa — rzekł nadrabiając fantazją, ale głosem niespokojnym p. Ewaryst, który właśnie lazurowo-niebieską chusteczkę trzymał w ręku.
— Ah! panie Brunak — dodał zbliżając się ku powolnie kroczącemu do krzesła — a szanowny panie i Brunak... gdybyś mnie objaśnił i poradził — co ja mam włożyć.. na szyję... Białą? czarną, czy kolorową?
Smutnie zamyślony starszy jegomość, nazwany Brunakiem, wzrokiem jakimś ostygłym, obojętnym patrzał na krawaty z kolei, potem na młodzieńca... Nie spieszył z odpowiedzią. Głową naprzód zaczął poruszać, splunął na podłogę, zatarł nogą, poprawił peruczkę i zwolna jąkać począł.
— To tego — mości dzieju — to tego — co bo acan chcesz! Kto na to będzie zważał! Wszystko jedno! Myślisz, że tam kto bardzo się będzie przypatrywał, co masz za gałganek na szyi!!
I ramionami poruszył...
— Bo bym nie chciał wystąpić śmiesznie — odezwał się pan Ewaryst — mi za nadto, ani za i mało...
Tu słów mu zabrakło, a stary Brunak tak się zadumał o czemś innem zapewne, że nieupomniał się o resztę.
Na starej jego, życiem zmęczonej twarzy, malował się smutek głęboki, zniechęcenie takie, iż pan Ewaryst spojrzawszy na niego, postrzegł jak sobie niewłaściwie postąpił, płochem pytaniem narzucając się staremu, który co innego, ważniejszego miał na głowie.
Stary Brunak z oczyma wlepionemi w podłogę — zapominać się zdawał, gdzie był — dumał już głęboko... chciał nawet mówić coś do siebie, bo mu się usta mimowolnie poruszały.
Ręce obie sparłszy na kolanach, pogrążony w sobie, niewidział już jak Ewaryst, pośpiesznie czarny krawat pochwyciwszy, węzeł pracowicie zawiązywał. Spojrzał na zegar prosty z kukawką wiszący na ścianie, na którym właśnie dochodziła jedenasta, a o tej godzinie powinien się już był w pałacu znajdować.
Spieszył więc dokończyć toaletę; za krawatem poszła skromna kamizeleczka sukienna, a po niej surducik przechodzony, chociaż dobrze zachowany i nie zszarzany jeszcze, który właściciel na prędce oczyścił.
Stał już tak, gotów do wyjścia przed milczącym ciągle i zadumanym Brunakiem, który teraz dopiero podniosłszy głowę, roztargniony przypatrywał się młodzieńcowi — plunął i rzekł.
— Kazali ci do pałacu? No, to idź, niemasz się co ociągać — ja tu posiedzę i poczekam — powiesz mi jak cię ten graf przyjął, co mówił — co chciał...
Westchnął stary...
— Któż wie? tego — mości dzieju, zamruczał wedle nawyknienia, machinalnie poprawiając peruczkę. Kto wie? acan się tu może utrzymasz... ale my stare graty, nieochybnie pójdziemy na sałatę. Co to mości dzieju — tego — obchodzi takiego nowego dziedzica, że myśmy tu cały nasz wiek na wiernych strawili usługach? Oczywista rzecz — powie sobie — starzy, niedołęgi być muszą — i daj Boże, aby choć wiatyk dał, gdy nas na cztery wiatry rozpędzi!!
Jest w swojem prawie — co to mówić, my zaś żadnego nie mamy, płacili nam — i po wszystkiem, tak wyrobnikom — kwita.
A tu człowiek przez długie lata wrósł, nawykł, przywiązał się do tych kątów — ale ktoby na to chciał mieć wzgląd jaki?