Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 082a.jpg

Ta strona została skorygowana.

Stary Brunak otarł coś koło oczu kułakiem; Ewaryst czapkę wziąwszy w rękę, gotował się już do wyjścia — spoglądał na zegar.
— Kiedy masz iść, no — to idź — dodał Brunak — idź. Ja tu posiedzę. Powiesz mi jak ten pan graf wygląda, bo ja go wczoraj tylko zdaleka najeżałem, gdym wysiadał, a do pałacu dotąd mi się stawić nie kazano.
Młodzieniec jeszcze raz rzucił okiem na lusterko, szybko sobie szczoteczką włosy przygładził i niespokojny, pędem wybiegł z izdebki, w której zasępiony Brunak pozostał spluwając kiedy niekiedy i ręce złożywszy palcami kręcił bezmyślnie, bo miał ten nałóg oddawna. Palce już same chodziły. Zaledwie ręce się splotły, poczynał się młynek.
Nie dziw że stary emeryt Brunak dumał tak smutnie — wszyscy podobno w Zakrzewie dnia tego byli zarówno poruszeni, zakłopotani, wylękli.
Dziedziczka znacznych dóbr pani podkomorzyna Osmólska, z domu Pardwowska — do której i Zakrzew należał — dożywszy bardzo późnego wieku, zmarła była właśnie ośmdziesiątkilkoletnią.
Bezdzietna, gdyż jedyny syn jej zmarł nieżonatym, miała w rożnych stopniach po ojcu, po matce, po mężu wielce rozrodzoną familję, która ją w ostatnich czasach otaczała. Wszyscy spodziewali się po niej zapisów, wiedziano o przygotowanym testamencie, w którym i zasłużeni oficjaliści spodziewali się coś znaleźć na otarcie łez po staruszce, ale po zgonie podkomorzynej napróżno poszukiwano tej ostatniej woli, testament się nie znalazł nigdzie i daleki krewny, ale z prawa jedyny sukcesor, Adalbert hrabia Widawa herbu Wieniawa, który z powodu dawnych zajść nigdy w życiu nie widział podkomorzynej, stawał się całego, bardzo znacznego spadku dziedzicem.
Osłupienie i rozpacz były wielkie, lecz fakt przeważnej siły nie dawał się zmienić — walczyć z nim nie było podobna. Prawo mówiło za nieznanym człowiekiem, który w wigilję dnia tego, zjawił się nareszcie w Zakrzewie.
Cała dalsza, niezmiernie rozgałęziona rodzina, liczni oficjaliści, rezydenci — wszyscy byli tym wypadkiem niespodzianym do żywego dotknięci.
Jakkolwiek niepojmowano dlaczego testament się nie znalazł, jednak do pewnego stopnia — brak jego dawał się tłumaczyć charakterem nieboszczki podkomorzynej.
Była w nim mięszanina osobliwa dobroci, łagodności pozornej, dobroduszności, a razem uporu skrytego. Nikt właściwie żyjąc z nią nie wiedział jak u niej był położony. Potrzebując spokoju, nie mogąc się obejść bez ludzi, podkomorzyna przygarniała ich do siebie, starała się być ze wszystkimi dobrze, nie odpychała nikogo — ale zarówno źli jak dobrzy i często z sobą powaśnieni, nawzajem sobie szkodzić usiłujący, równą z kolei mieli łaskę.
Zagadzała spory, po cichu przyrzekła każdemu, że o nim pamiętać będzie, co najdziwniejsza słuchała chętnie, gdy jedni przeciw drugim instygowali, czasem coś szepnęła, jakby dając do zrozumienia, że przekonania ich podzielała, a ostatecznie nazajutrz, przeciwnicy znajdowali do niej przystęp równie łatwy i ucho równie łaskawe.
Potwarze, które jedni przeciwko drugim do ucha jej szeptali, usiłując szkodzić sobie wzajemnie, nie zdawały się wpływać na jej opinją — słuchała, potrząsała głową, ale nie było przykładu, aby kto na niej wymógł energiczniejsze wystąpienie.
Wszyscy otaczający ją zdawali się być w równych łaskach; wszystkim coś przyrzekała, z kolei posługiwała się wszystkiemi, a zyskiwała na tem, że była zawsze najlepiej uwiadomioną o charakterze swych faworytów przez to co oni jej donosili i co o nich donoszono... Dosyć zręcznie potem posługiwała się wiadomostkami i dwór swój trzymała w ciągłych obawach, nadziejach, ale razem gotowości służenia i zasługiwania się.
W ostatnich latach przykuta do krzesła podkomorzyna ciągle kogoś przy sobie mieć potrzebowała, mieniali się rezydenci, nadskakiwali, znajdowali zawsze uśmiech miły na jej ustach i nie było przykładu, aby komu niechęć okazała.
W sporach starała się łagodzić i narzucała pokój, wymagając go dla własnej spokojności.
Miała ten dar szczególny, że każdy od niej odchodził z przekonaniem, iż ją sobie pozyskał, że dla innych była tylko pobłażającą, z nim w istocie szczerą i tym sposobem do końca życia utrzymała w Zakrzewie, wśród kilku najrozmaitszego rodzaju ludzi, modus vivendi wcale znośny.
Można sobie wystawić jak okropna burza się zerwała, gdy ów testament, o którym wiedziano na pewno że istniał — nigdzie się nie znalazł...
O spadkobiercy hrabi Adalbercie, kto był i jak usposobiony i czy mógł uwzględnić tyle zawiedzionych nadziei — chodziły wieści, domysły bardzo niepewne. Nikt go tu nie znał, a on też o stosunkach miejscowych nie mógł mieć wyobrażenia.
Z początku dalsza rodzina, pozbawiona spadku, na który rachowała, zerwała się jakby proces wytoczyć chciała... lecz po rozpatrzeniu się w prawach swych — wprędce ucichła... Oficjaliści drżeli, oni nie mieli praw żadnych.
Biednych sług starych około podkomorzynej było wielu, którzy, jak Brunak, cały żywot niemal na jej usługach spędzili, a teraz niewiedzieli co z sobą poczną...