Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 089a 1.jpg

Ta strona została skorygowana.

Leszczyc wszedłszy śmiało, pozdrowił naprzód dziekana, skłonił się gospodarzowi i pannie Felicji — i mnąc czapkę w ręku — odezwał się.
— Przepraszam że tu wpadłem, dążyłem za ks. kanonikiem z tem, że pan graf się o niego zapytywał, i pewnieby sobie z nim widzieć się życzył...
Ks. Solina głową zakręcił i wskazując palcami obrzękłemi na starę swą sutannę — zawołał.
— Ale, ale!! Widzisz acan że ja mu się tak przecie prezentować nie mogę. Z mojemi staremi owieczkami to co innego... Będzie na moją prezentację czas...
— Zresztą — wtrąciła panna Felicja z pewnym przekąsem — choć to jest graf, ale do duchownego i do starszego wiekiem, mógłby się pierwszy pofatygować.
— Ale kollator! — zamruczał proboszcz — kollator ma swe prawa... Ja tego nie wymagam, uchowaj Boże, nie wymagam...
Leszczyc stał i swoim zwyczajem wargi zagryzał. Miewał je czasem aż do krwi pokąsane.
Oczy pana leśniczego z ciekawością biegały po skromnej izdebce pana Ewarysta.
Dalsza rozmowa, zdawała się utrudnioną, brakło do niej wątku, gdy Leszczyc wtrącił.
— Ks. kanonik najlepiej będzie mógł grafa objaśnić, co do tego nieszczęsnego testamentu, o którym tyle gadają. Pewna rzecz, że my tu o nim wszyscy słyszeliśmy to i owo, pewna, że ś. p. podkomorzyna miała intencję go sporządzić... ale czasu nie stało... Śmierć przyszła nagle...
— Gdyby był — to gdzieżby się podział?
To mówiąc Leszczyc patrzył wzrokiem do koła — jak gdyby badał wrażenie, które słowa jego uczynią.
Wszyscy milczeli, jedna panna Felicja zebrała się na odpowiedź.
— Albożby to był pierwszy przykład, że niepoczciwe ręce, odkradły i zniszczyły ostatnią wolę!
— Zapewne, że to nie raz się przytrafić mogło — odpowiedział marszcząc się Leszczyc, — ale my tu się przecie znamy wszyscy; wiemy kto miał przystęp do podkomorzynej — kogóżby tu posądzić można — na coby się to komu przydało?
— Wszyscy się spodziewali czegoś po testamencie... prędzejby go kto sfałszował niż zniszczył...
Słuchając kanonik głowę powoli opuścił na piersi, Ewaryst patrzał na sufit, panna Felicja niecierpliwie pobrzękiwała kluczykami, nikt się nie odezwał.
Milczenie to nieprzyjemnie dotknęło leśniczego... namarszczył się bardziej jeszcze.
Odwrócił się do proboszcza.
— Może jegomość dobrodziej — rzekł — poleci mnie oznajmić grafowi, kiedy go zechce odwiedzić.
— Dajże mi pokój — przerwał proboszcz kwaśno — do czego to anonsowanie jest potrzebne i to pośrednictwo?... Posłuchania nie domagam się, z respektem przybywszy, zastanę go czy nie — rzecz małej wagi. Nie mięszaj się, proszę. — Ręką potrząsnął.
Leszczycowi nie pozostawało już nic, tylko pożegnać się i wynosić, bo nikt z nim mówić nie chciał, został — może na przekorę i obrócił się do Ewarysta.
— Pan już był u grafa? — spytał.
— Wracam od niego — odparł krótko Rzęcki.
— Pewnie, tak jak i mnie brał na egzamin — zawołał Leszczyc, dodając poufnie: — Ho! ho! kuty na cztery nogi, choć niepozorny człeczyna! Sam się z niczem nie zdradza, ale z drugich ciągnąć umie.
Proboszczowi się to niepodobało, namarszczył się.
— No, no — rzekł. — Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Ledwie z woza zlazł, a wyście go widzieli minut kilka, jużeście spenetrowali!!
Leszczyc się poruszył żywo...
— Albo mu to szkodzi, że kuty? — odparł, — Nie obgaduję go przecie.
Zmiarkował na ostatek, że nie jest tu pożądanym gościem, pokłonił się i wyszedł szybko...
Oczy wszystkich ścigały odchodzącego — ale z odezwaniem się czekali aż się oddali.
— Szpieg — szepnęła pierwsza panna Felicja — pewnie u nowego pana chce przyjąć te same obowiązki, które spełniał przy nieboszczce. — Ale, święta pani nasza, przez sam swój wiek i chorobę była tak usposobioną, iż ją łatwo było ująć pięknemi słówkami, a nowy pan... nie będzie tak miękki jak ona!!
Ks. Solina siedział zamyślony. — Wreszcie i on począł się do wyjścia zabierać. — Schował chustkę do kieszeni, począł poręczów krzesła próbować, aby powstać — Ewaryst przyszedł mu w pomoc.
— Biedne my sieroty! — westchnął powstając powoli. — Zabraknie nam nie tylko tej zacnej matrony, ale w dodatku, jeden Bóg wie, kogo w zamian otrzymamy.
— Żonaty czy nie? — zapytał Ewarysta,.