Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 089a 2.jpg

Ta strona została skorygowana.

— Podobno, nie — śmiejąc się rzekł Rzęcki — ale, dalipan — i tego nie wiem z pewnością. Wszystko w nim zagadką i tajemnicą. Gdy się testament nie znalazł, prawnik jakiś pono zaczął się grzebać w genealogji i tego nam spadkobiercy wyszukał, co go aż z Galicji trzeba było sprowadzać.
Familja ś. p. pani naszej wcale go nie znała, nikt nigdy o nim nie słyszał.
— Ale graf przecie! — przebąknął ks. Solina.
— Powiadają, że to grafowstwo tam w Galicji nie wiele znaczy — dodał Ewaryst.
— Pańsko około niego? — zapytał kanonik.
Rzęcki na razie odpowiedzieć nie umiał.
— No — tak — rzekł — dostatnio, porządnie, ale nic świetnego nie widać — i, obyczaj osobliwy. Wicuś, który podsłuchiwał, powiada, że wczoraj do późna się zabawiał rozmową z kamerdynerem — i byli z sobą za pan brat. Szeptali cicho, więc nie wie o czem była mowa, ale — jeżeli to prawda — podpatrzył, iż kamerdyner siedział sobie przy drzwiach na krzesełku...
Ksiądz tylko głową pokręcił.
— To prawda, że coś osobliwego, ale źle o nim nie świadczy, ludzki jest... I to dobrze...
Panna Felicja podała proboszczowi rękę z drugiej strony i wolnym Krokiem ks. Solina wydobył się za próg, gdzie o kiju sam już począł się sunąć ku plebanji.




O podróży hr. Adalberta, który do dłuższych wycieczek nie był nawykłym, wieleby rozpowiedzieć można; szczególniej z powodu Parola, który, równie jak pan, rzadko się wydalał za granicę majątku i z wielu rzeczami, które spotykał, wcale nie był oswojony.
Puszczony na swobodę, nie trzymał się powozu, ale latał z początku jak szalony, uganiał się szczekając za ptaszkami, pił wodę z ladajakich kałuży, piasek tylnemi łapami kopał i rozrzucał... ze wszystkiemi psami spotykanemi niepotrzebne robił znajomości, które się przymówkami i warczeniem kończyły, przechodniów straszył i — nadzwyczaj lekkomyślnie sobie poczynał...
Hr. Adalberta niepokoiło to — wołał do powozu, Parol przychodził, ale szczeknąwszy parę razy, natychmiast się znowu puszczał szaleć, jakby był młodym...
Hrabiego to razem bawiło i niepokoiło. Po godzinie takiego brykania, zabierano do powozu zmęczonego; sadzano na przodzie — i Parol z językiem wywieszonym niby to odpoczywał, ale z oka nie spuszczał kraju, gościńca i strumieni, które pomijali...
Do snu i spoczynku nie podobna go było namówić. Tak żywo się zajmował wszystkiem co go otaczało...
Na popasach i noclegach, straszył żydów, pędzał kury i gęsi, robił awantury z psami miejscowemi, a tak był butny i zarozumiały, że wśród czterech i pięciu kundlów obcych, sam jeden, ogon do góry, nastawiwszy, uszy podniósłszy, najmniejszej nie okazywał obawy.
Naówczas hrabia go odwoływał, za odchodzącym rzucały się kądle, ale Parol odwróciwszy się tylko, jednem wejrzeniem i pokazaniem zębów, ich odpędzał.
— Zobaczysz ty zuchwalcze — mówił przewracającemu hrabia — że to się źle skończy!
Parol odszczekiwał coś niezrozumiałego wesoło...
Humor miał doskonały za siebie i za pana, bo hrabia jechał nader posępny... Z czoła zmarszczonego można się było domyślać, że coś sobie motał i układał na przyszłość.
Z kamerdynerem Sokolskim, był bardzo grzecznym, lecz badany przez niego kilkakrotnie, nie wiele z siebie dobyć dawał. Niepokoiło to Sokolskiego, bo się obawiał powierzonego jego mentorstwu pana — aby niedoświadczeniem a zbytnią dobrocią nie zgrzeszył — a myśli zaś jego spenetrować niemógł.
Po drodze Sokolski przyzwyczajał go powoli do tego, aby przy ludziach stosunek ich — wybitniej stanowisko obu w społeczeństwie uwydatniał... Był pełen uszanowania, zbliżał się do niego cum debita reverentia, — i niekontent był z ucznia, który nadto go bratersko i poufale traktował...
Czynił nawet w tym przedmiocie uwagi, których hrabia słuchał, nie sprzeciwiał się ale się też niepoprawiał.
Tak sam upór dawał się czuć w Parolu, na którego admonicje, groźby, nic a nic nie wpływały. Gdy Adalbert go łajał, przypadał do ziemi, płaszczył się, wlókł do jego nóg, piszczał, potem nagle skakał do góry, jakby go w twarz chciał pocałować — szczekał i pierwsza kura, która się nastręczyła... musiała się salwować na płot, tak warjacko ją ścigał.
A trzeba wiedzieć, że nigdy nie miał w obyczaju dusić drobiu, co najwięcej jeśli trochę piór poturbował. Mówimy tak obszernie o Parolu czasu podróży, dla tego, że jego postępowanie wywierało wpływ na br. Adalberta i na jego usposobienie. Zdaje się to nie do wiary, a jednak rzeczywiście Parol oddziaływał na hrabiego.