Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 093a 1.jpg

Ta strona została skorygowana.

Sokalski rozpocząwszy od cygara, namyślił się później w osobnej izdebce, przyjąć leśniczego śniadaniem z zapasów podróżnych, wódką i przekąską.
Leszczyc nie dał się prosić, wypił parę kieliszków i stał się bardzo rozmownym. Sądził, że sobie potrafi ująć Sokalskiego i zapewnić przez niego stosunki z hrabią — postanowił grać rolę dobrodusznego i otwartego człowieka. Kamerdyner, sam prawie nic nie mówiąc — słuchał tak jakoś ochotnie, pomrugiwał i pół słówkami wyciągał na zwierzenia się, że Leszczyc więcej może się wygadał niżeli chciał i zamierzał.
Zdawało mu się, że przez to zapewni sobie wpływ wielki.
— Pan hrabia — począł napiwszy się wódki raz i drugi — pan hrabia tu przybywa, nic i nikogo nie znając, a w Zakrzewie, można powiedzieć, czeka na niego wielka komplikacja ludzi i interesów, kłopotów bez miary.
— Prosta rzecz, stara, bezdzietna, chora pani wasza otaczała się sługami i rezydentami, bo ich potrzebowała, familja ją obsiadała i objadała. Dawała ciepłą ręką, ale to nie starczyło, zabiegano o zapisy; musiała obiecywać aby mieć spokój święty...
— Kogóż mianowicie z familji preferowała? — spytał Sokalski.
— Otóż to, panie dobrodzieju — przerwał Leszczyc — że, jak Boga kocham, z nieboszczką nigdy nie można było wiedzieć czego się trzymać. Była dla wszystkich dobrą, obiecywała zarówno każdemu. Słuchała z kolei wszystkich — a co miała w sercu jeden Bóg wiedział,.. Dla tego może i testamentu nie zrobiła. U niej codzień, co godzina kto inny stał górą. Nie chwaląc się ja, miałem łaski, ale drugi taki naprzykład pan Ernest Kręcki, młokos, lizus, szedł po mnie, i jemu też ufała, słuchała go, posługiwała się nim.
— Co to za Kręcki? — wtrącił kamerdyner.
Leszczyc się uśmiechnął dwuznacznie.
— Na pewno tego panu nikt nie powie, kto jest Kręcki — odparł wzruszając oczyma. — Pani podkomorzyna miała syna, Kazimierza — we dworze była panienka ładna... Szabrukowska, szlachcianka uboga... Zakochał się panicz... Wydano gwałtem Szabrukowską za niejakiego Rzęckiego.
Leszczyc odchrząknął.
— No — i syna po tych Rzęckich wzięła na wychowanie podkomorzyna... Kubek w kubek do nieboszczyka Kazimierza podobny...
Sokalski głową pokręcił.
— Rzęcki ten jest dotąd w Zakrzewie? — zapytał.
— A gdzieżby się podział? — zawołał leśniczy. — Próżniak, pochlebca, nie robił nic, ale wisiał tak w Zakrzewie w nadziei, że mu się coś okroi.
Leszczyc złośliwie śmiać się zaczął.
— Teraz — figę dostanie! — dokończył bardzo wesoło. — Wszyscy mu prorokowali wioseczkę w testamencie... i on pewnie na to rachował, ale przerachował się jak drudzy.
Chwilkę pomilczawszy i niedoczekawszy się żadnej odpowiedzi od Sokalskiego, który udawał, że był bardzo zajęty cygarami, Leszczyc począł mówić dalej.
— Z familji — wszystko to co otaczało podkomorzynę, wielka golizna. Pani Purdwowska, która ma bardzo śliczną córkę, pannę Emmę, siedzi na kilku chłopach... i gdyby nie podkomorzyna często by jeść co nie miała. Pani Trocka jeszcze pono uboższa... a co mówić o innych. Osmólskich dwóch czy trzech, jeden wart drugiego, choć do siebie nie podobni. P. Florjan bankrut ale pyszny, bez kija ani przystępuj, taka fanaberja, pan Walerjan znowu, choć go do rany przyłożyć — aleby całe życie tylko polował... Zobaczycie panowie, wszyscy tacy... Podkomorzyna miała złote serce, obdzierali ją, a narzekali na nią — ale teraz dopiero larum podniosą, gdy nic nie dostaną, bo im się nic nie należy...
— Wiedzą oni dobrze, iż do niczego nie mają prawa, a no napastować hrabiego będą, nuż się im co wydrzeć uda. Na to niech się nowy dziedzic gotuje że mu tu spokoju nie dadzą.
Sokalski się skrzywił i znalazł właściwym zbić z tropu leśniczego...
— Nasz hrabia, choć się on tak wydaje dobrodusznym i łagodnym — rzekł — ma okrutną energję i pozbędzie się ich łatwo. On nieda sobie długo dokuczać — ho! ho!
Leszczyc chciwie pochwyciwszy tę pogróżką, zamilkł nieco.
— Dosyć będzie — dodał po namyśle — gdy jaśnie pan na stare sługi wzgląd zechce mieć, starczy mu tego — ciężar nie mały, a pozbyć się go będzie trudno. Taka pani łowczyna Fryczewska, kobieta lat osiemdziesięciu, całe życie spędziła przy nie-