Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 094a 1.jpg

Ta strona została skorygowana.

Służba postawiła mu wodę, a przy wieczerzy nie podołał temu czem go ze wszech stron częstowano.
Następnego poranku Parol znowu wychodził na zwiady i tu się spotkał ze starym psem podwórzowym Burkiem, niepoczesnem stworzeniem, mającem tu prawo pobytu od urodzenia. Parol nie myślał się z nim ani zadawać, ani przyjaźnić, ani mu wypowiadać wojny. Oba obszedłszy się pokilkakroć do koła, ogromnie nogami tylnemi nakopawszy i poburczawszy, rozeszli się nic nie postanowiwszy na przyszłość.
Burek się potem cofnął dobrowolnie ku oficynie. Długi czas Parol siedział w ganku, z powietrza zasięgając wiadomości o Zakrzewie... Pociągał nosem na wszystkie strony — a dokończywszy badania, powrócił do hrabiego. Chłopcy mu drzwi otwierali wszędzie usłużnie, choć Parol tego nie potrzebował, bo umiał spiąć się do klamki i sam sobie usłużyć.
Nazajutrz gdy do hrabiego była wezwana część służby — Parol, który przy audjencji się znajdował, skorzystał z niej. Każdego jaknajtroskliwej obwąchał, i hrabia się przekonał, że niejednakowo tych nieznajomych przyjmował, jednych sympatyczniej, drugich z obojętnością i wstrętem.
Od panny Felicji przyjął kawałek cukru, lecz pozostał po nim tak z nią ceremonialnym i sztywnym jak był.
Nie uszło to baczenia hrabiego, że Rzęckiemu Parol dał się pogłaskać, nie okazując aby ta przedwczesna poufałość była mu wstrętliwą.
Tegoż samego dnia, gdy Leszczyc, na mocy znajomości dalekiej, zbliżyć się do niego próbował — warknął i oddalił się, jakby mówił — większa poufałość niż znajomość.
Adalbert, który więcej wierzy w psi instykt niż w rozum własny, zanotował sobie.
— Nie bez kozery! — rzekł w duchu.
Ze starym Brunakiem spotkał się Parol w dziedzińcu — i pozwolił mu do siebie mówić długo, nie gniewając się za to. Jako myśliwy Brunak lubił psy — podobał mu się Parol — i pierwsze zetknięcie się dobrze na przyszłość wróżyć kazało.
Panna Felicja chciała koniecznie tego faworyta pokazać pani łowczynie i próbowała go zwabić do jej pokoju — czemu ostrożny Parol, nie okazując obawy, z powagą, oparł się stanowczo.
Tak tedy i dla hrabiego i dla jego faworyta pierwsze lody rozbite zostały dosyć szczęśliwie.
Czy się Zakrzew podobał czy nie, o tem nadzwyczaj trudno było osądzić.
Obcemu, nieznającemu ani tego kraju, ani okolicy, ani majątku, na długo pozostawało w czem się rozpatrywać.
Znaczne dobra do Zakrzewa należące, w części wydzierżawione lub powierzone ekonomom, zajmowały przestrzeń z lasami ogromną.
Przez lat pono trzydzieści niewieścich rządów, dziwne się tu potworzyły stosunki. Słyszeliśmy sądy o nieboszce, którą wszyscy świętą panią nazywali, a w istocie równie ona była dobrą jak słabą i ludzie ją wyzyskiwali niemiłosiernie... Litościwa, łatwowierna, ceniąca spokój i zgodę nad wszystko. Podkomorzyna wielkiemi je nieraz ofiarami okupywać musiała... Broniła się biedna jak mogła — nikomu nie dając się wyłącznie opanować.
Dalsza i bliższa rodzina męża jej i własna, ludzie co się do pokrewieństwa niewiedzieć z jakiego tytułu przyznawali — trzymali ją do śmierci w oblężeniu nieustannem. Rezydentów, rezydentek, wychowanic kręciło się bez liku. Żeniła, wyposażała, opatrywała, zapomagała i niektórych trzecie już pokolenie miała na swej opiece.
Majątek wspólny, dorobkowy, z mężem na przeżycie zapisawszy, miała prawo nim rozporządzać wedle woli — i dawno się do tego przygotowywała... W istocie o testamencie swoim mówiła często i mocno on ją zajmował.
Dobra Zakrzew z przyległościami, na skraju żyznego Wołynia położone, ceniono bardzo wysoko...
Trochę długów ciążyło na nieh dawniej, a, choć za życia podkomorzynej nie przybyło ich, jednak, starania o oczyszczenie majątku były próżne, bo ledwie jeden dług zepchnęła, gwałtowna potrzeba zmuszała nową zaciągnąć pożyczkę.
Dom był po staroświecku utrzymywany na tej stopie pańskiej, najkosztowniejszej u nas, bo wymagającej liczby sług ogromnej, która po pradzia-