Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 094a 2.jpg

Ta strona została skorygowana.

dach pozostała tradycyjną. Całe gromady różnego nazwiska i kwalifikacji, sług, posługaczów, robotników, oficjalistów, dworaków, rezydentów, inwalidów, gracjalistów karmić musiała podkomorzyna. Niektórzy z nich całemi rodzinami żyli na jej chlebie...
Wszystko to pobierało pensje, ordynarje, podarki, gratyfikacje, a nie robiło prawie nic, często tylko przeszkadzało drugim do roboty.
Gdy kto doradzał nieboszczce zmniejszenie liczby ludzi tak znacznej, żyjących jej kosztem, odzywała się wzdychając.
— Ale gdzie się to biedactwo podzieje! Oni tu nawykli, do tych kątów przyrośli. Jam nie długowieczna, dopóki ja żyję niech już sobie tak zostanie, a potem, Bóg łaskaw, zaopiekuje się niemi.
Tak jak u dawnych rzymian, niewolnicy się familją nazywali, u podkomorzynej, w jej sercu, starzy słudzy rodzinę stanowili.
Każdy rok niemal pomnażał liczbę rezydentów, a gdy jeden z nich zmarł, na jego miejsce opróżnione zaraz się kilku kandydatów zjawiało.
Stary, wygodny dom, zwany pałacem, choć powierzchowności odpowiedniej temu tytułowi nie miał, obszerny, dobudowywany, restaurowany — przy nim oficyny, dworki, domki, ledwie mogły pomieścić wszystkich należących do dworu i do serca nieboszczki.
Na pozór niepłonne były rachuby starszych szczególnie i zasłużonych krewnych i sług, że podkomorzyna, nie mająca bliższej familji, gromadkę swoją w testamencie pomieści.
Sama ona dawała do zrozumienia wielekroć, że ostatnia wola za nią dług wdzięczności i serca załaci.
Chora, w ostatnich latach prawie bezwładna, otoczona była troskliwością jaknajwiększą sług i przyjaciół... Czuwano nad nią ciągle. Tymczasem zgon nadszedł wcale niespodzianie, gdy zdrowie napozór się nawet polepszać zaczęło.
Można sobie wystawić jakie wrażenie na otaczających uczyniła śmierć ta nagła, jaki popłoch rzuciła... — co się tu działo po zgonie...
Polały się łzy, rozległy narzekania. Bliższa rodzina i dwór zajął się zaraz wspaniałym pogrzebem, a w pierwszej chwili nikt ani wątpił, że testament jest i znaleść się musi. Opowiadano nawet gdzie go szukać potrzeba było.
Zjechał urząd, pozdejmowano pieczęcie, zaczęto przetrząsać wszystko, rozpatrywać papiery — i z przerażeniem ogromnem okazało się, że testamentu nigdzie nie było — ani śladu, ani skazówki.
Tymczasowa opieka urzędowa nad majątkiem rozciągniętą być musiała.
Któż policzy ile łez wycisnęły zawiedzione okrutnie nadzieje?
Szukano ciągle, wznawiano najdziwaczniejsze przetrząsania komórek, mebli, łóżek, — lecz zawsze nadaremnie.
Naostatek zwolna zrozpaczona rodzina, rezydenci, część sług nawet rozpraszać się zaczęła i szukać sobie innego kąta.
Losy spadku i majątku długo były niepewne; upominali się Osmólscy — gdy nagle Deus ex machina zjawił się graf galicyjski, którego prawa niewątpliwe, czyniły jedynym spadkobiercą.
Rodził się on z siostry rodzonej pani Podkomorzynej, z którą stosunki były zerwane oddawna, ale to prawa do sukcesji nie nadwerężało.
Hr. Adalberta i hrabiów Widawów w ogóle nikt tu nie znał. Podkomorzyna, urażona przeciw siostrze nigdy o niej i jej familji ani wspomniała. Najstarsi słudzy nie pamiętali, aby kiedykolwiek zbliżyły się ku sobie dwie rodziny.
Hr. Adalbert przybywał tu z tak niewątpliwem prawem do spadku, iż mu go nikt nie mógł sporzyć ani zaprzeczyć.
Dla każdego innego w tych warunkach przybywającego tu spadkobiercy, wieleby było do czynienia, hr. Adalbertowi przypadało do rozwiązania zadanie, nad jego siły. Samo obeznanie się z tem co miał objąć wymagało czasu wiele i pracy. Lecz do pewnego stopnia — dawniejsze zajęcia kontrolą i rachunkami w Brodnicy ułatwiały to Adelbertowi... Hr. Albin i Sokalski przestrzegali tylko aby się ze swoją umiejętnością rachmistrzowską nie zdradzał, bo by go, jako hrabiego — kompromitowała!
Kilka folwarków było w długoletnich dzierżawach, inne pod zarządem ekonomów i zaufanych ludzi — a w sprawy ich oddawna nikt nie wglądał...
Papiery, regestra, kasa, nie znajdowały się w takim porządku, czy się w nich łatwo było rozpatrzeć.
Podkomorzyna miała tę fantazję, iż chciała niby sama o wszystkiem stanowić, papiery zabierała, trzymała je długo, powierzała tajemniczo do rozpatrywania — wiele ich się zawieruszało — i korzystano z tego...
Parę słów starczyło hr. Adalbertowi do przekonania się, że trzeba będzie z gruntu wszystko podejmować i badać!
Od pierwszego dnia, równie jak na Parola, oczy wszystkich zostały zwrócone na dziedzica, każde jego słowo, ruch, wejrzenie, tłumaczono sobie — strach ogarniał...