Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 103a 1.jpg

Ta strona została skorygowana.

Drugiego dnia po skończonym oglądaniu rezydencyj, pan łowczy znajdował się w izbie i mierzył ją krokami szerokiemi, rozmyślając pewnie nad tem jakich mógł spodziewać się skutków ze spotkania z hrabią w powiatowem miasteczku — gdy na dole pod basztą usłyszał piskliwy głos Misiuka, odpowiadający na jakieś pytania. Pobiegł do okna i spojrzawszy na dół spostrzegł stojącego u wschodków kamerdynera Sokalskiego, który ciekawie się budynkom przypatrywał.
Nie był pewnym, czy zechce wstąpić do niego lub pójdzie dalej — gdy uszu jego doszło pytanie zadane Misiukowi, czy łowczy się w domu znajdował. Oczywiście więc widzieć się z nim pragnął.
Twarz mu się rozjaśniała, chociaż zakłopotał się razem i zamyślił jak go ma przyjmować — obejrzał się po swojem mieszkaniu... Misiuk po wschodach prowadził już kamerdynera.
Leszczyc tymczasem siadł już był przy stolika i, na chybił trafił — rozłożył kalendarz i papiery. Gdy w progu pokazał się Sokalski, łowczy cały się zdawał zatopiony w jakiejś regestraturze. Wstał pośpiesznie na powitanie gościa.
Pan hrabia polecił mi obeznanie się z miejscowością — odezwał się przybywający, grzecznie ale trochę z pańska traktując Leszczyca — przepraszam jeśli panu przeszkadzam. Bardzo sobie osobliwe obrałeś mieszkanie w tych murach... no — ale tu waćpanu nikt się śledztwem nie naprzykrza...
Leszczyc już stołek przysuwał i oczy mu coraz jaśniej połyskiwać zaczęły... Domyślał się, że będzie potrzebnym, radowało go to.
Sokalski dodał.
— O, nie mało rzeczy pytaćbym potrzebował, bo my tu obcy, nie wiemy do kogo się zwrócić.
— Ja do usług gotów jestem... przerwał Leszczyc — proszę wierzyć... co tylko pan graf zażąda.
Sokalski siadł na podanym mu stołku — oglądał się.
— Mieszkasz waćpan jak pustelnik jaki — dodał.
— Samo to tak z siebie jakoś przyszło — odparł Leszczyc głosem stłumionym — ale mnie z tem dobrze...
Wolałem się usunąć i być sam niż między tymi ludźmi, którzyby mnie wszyscy radzi w łyżce wody utopili.
Sokalski milczał.
— Taka dola uczciwych ludzi — dodał łowczy wzdychając — kto wiernie służy panu, nieprzyjaciół sobie zrobić musi. Ja uprzedzałem już i pana grafa o tem, że we dworze, gdyby kogo spytał, poczciwej nitki na mnie nie zostawią, bo się obawiają i wiedzą, że mnie niczem nie skorumpują. A ja, jak ono jest to jest, przyrosłem już do Zakrzewa i radbym tu pozostał. Jak służyłem wiernie ś. p. podkomorzynie, tak i na przyszłość całą duszą dobra pana grafa pilnować będę...
Sokalski słuchał jakoś obojętnie tych zapewnień, rozpatrując się po izbie ogołoconej i pustej. Łowczy ciągnął dalej:
— Jeśli jw. graf potrzebuje jakich informacji, ja tu wszystko znam na wylot, bo mojego oka nic nie uszło.
— Zapewne, że hrabia zechce korzystać z tego — odparł Sokalski powoli. — Ludzi zastaliśmy tu do zbytku, przyjdzie wybór zrobić, a niewiele wiemy o nich, waćpan ich znasz wszystkich...
— I jak! — podchwycił Leszczyc.
— Jesteś tu już oddawna, jak mówiłeś — spytał Sokalski.
— Od bardzo dawna, tum, mogę powiedzieć, przeżył najlepsze lata młodości — odezwał się leśniczy. — Niech państwo spytają kogo zechcą, skłamać nie mogą w żywe oczy, choćby mnie wszyscy ztąd wysadzić chcieli — nie zaprzeczą, że ś. p. podkomorzyna miała we mnie zaufanie i obejść się bez Leszczyca nie mogła... Kradli ją i obdzierali wszyscy, a jam jeden mówił prawdę.
Sokalski słuchał z natężoną wielce uwagą. Łowczy mówiąc coraz się stawał odważniejszym.
— Nie dosyć na tem, że korzystali z dobroci nieboszczki za jej życia — rachowali jeszcze na testament... a na tem się zawiedli. Figa!
Rozśmiał się z takim wyrazem zemsty zaspokojonej, iż Sokalski, który na niego spojrzał, uląkł się niemal wejrzenia, które spotkał.
— My tu ciągle coś słyszymy o tym testamencie — przerwał po chwili kamerdyner. Wiesz waćpan iż możnaby wnosić z tego, że on przecie musiał istnieć, ale co się z nim stać mogło?
Leszczyc aż się rzucił słysząc to, krzesło, na którem się opierał, podskoczyło w jego rękach — i krzyknął żywo bardzo:
— Testamentu na świecie nie było! Jako żywo! Nigdy! Imaginacja, kłamstwo! Staruszka roiła o nim, ale odkładała od dnia do dnia. Radziła się wszystkich — a nie zrobiła nic... Testamentu nie było!
I chwilkę podumawszy Leszczyc dodał:
— Ja to wszystko, proszę pana, przewidywałem zawczasu, bo nieboszczkę lepiej znałem niż inni. Wiedziałem że na testament nie było co rachować — i wcale nie liczyłem na niego.
Szczęście moje, że gdy nieboszczka ciągle pieniędzy potrzebowała, a ja jej moją krwawicą służyłem i com miał oddawałem — zawczasu mi się choć obligi wziąć udało. Byłoby i to przepadło...