Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 107a 1.jpg

Ta strona została skorygowana.

Gdy się to działo w apartamencie pani Fryczewskiej, kamerdyner Sokalski ciągle będący na czujnej straży, zobaczył zaraz przybywających gości, i niezwłocznie postarał się o nich dostać języka... Wiedział już kto była sędzina, słyszał o pannie sędziance, łaski jakie ładne dziewczę miało u nieboszczki były mu wiadome... i — wiele innych drobnych szczegółów...
Hrabia Adalbert zobaczył także z okna, iż ktoś się w oficynie rozlokował — i bardzo go to zakłopotało... Tak go wiele zawsze kosztowało nowe robić znajomości, tak trudno mu się było przejednać z tem położeniem, które mu spokoju nie dawało...
Przychodzący z doniesieniem Sokalski został mocno zatrwożonym...
Tarł ręce chodząc po pokoju, a Parol odczuwając jego troski, cicho stąpał za nim, spoglądając mu oczy.
Nastąpiła godzina obiadowa...
— Co tu robić? odezwał się hrabia — obiad? — Prosić na obiad czy nie? Sokalski dumał.
— Ale pan hrabia oficjalnie o tych damach nie jesteś zawiadomiony — rzekł po namyśle... Poszły one naprzód do Fryczewskiej — może sobie u niej jeść będą.
No — dziś to się jakoś obejdzie, ale później — rzecz naturalna, hrabia je przyjmować musisz...
— I co zapytał Adalbert — co?
Zamilkł trochę...
— Naturalnie, że nie przybyły darmo... będą czegoś żądać — mówił dalej, a ja nie wiem co dać!!
Miłe położenie, panie Sokalski — nieprawdaż? A hr. Albin nie dozwala mi się cofnąć...
Zatarł włosy biedny i chodził po pokoju.
— Radź mi, mruknął — boję się strzelić bąka, bom do takich ceregielów nie przywykł — i okrutnie już jestem zmęczony. Gdyby nie Albin — ba!
Machnął ręką nie dokończywszy.
Kamerdyner litościwie i protekcjonalnie jakoś spoglądał na tego pana, który był pod jego dozorem. Bawił się łańcuszkiem od zegarka i przestępował z nogi na nogę...
— Cierpliwości — rzekł, panie hrabio — cierpliwości. Wszystko się to jakoś musi rozwiązać, zawsze z pożytkiem dla pana. Nawet gdyby się ten przeklęty testament znalazł, coś otrzyma hrabia...
— Daj mi z tem pokój! — oburzył się Adalbert.
Ja niczego nie pragnę, tylko spokojnego powrotu do dworku.
Myślisz, że grosza łaknę? ciągnął dalej — mnie on na co? Dla mnie i dla Parola to co miałem starczyło. Jeść ani pić nie lubię, ambicji nie mam za trzy grosze, a na kobiety nie patrzę już.
Schylił się do pudla. — Prawda Parol.
Pies nawykły do odpowiadania, szczeknął wesoło. Sokalski trochę niecierpliwie ramionami poruszył.
Przybycie gości, zapowiedź nowych znajomości i ceremonjalnych przyjęć, musiały mocno hr. Adalberta poruszyć, gdyż mruczał ciągle.
— Wszystko to mi się na nic nie zdało — a męczy! Cichy kąt, regularne życie, to wszystko, czego ja potrzebuję, a tu muszę tańczyć jak te lalki na postronku, które dzieciom pokazują...
Sokalski uznał właściwem powagą swą skarcić ten wybuch pana hrabiego.
— Co to pan mówi? rzekł — do czego się to zdało? Pan hrabia wie, że tu trzeba dotrwać do jakiegoś końca. Więc po co narzekać daremnie...
Kamerdyner dodał nareszcie.
— Zobaczysz pan, zwolna, zwolna, zmienisz gusta, nawykniesz do lepszego bytu — zgodzisz się z przeznaczeniem.
— Nie głupim!! zamruczał hrabia — oho! Piękniebym wyszedł! Zacząć żyć po pańsku, a gdy się testament znajdzie — retro do dziury, gdzieby już nic nie smakowało!!
Sokalski się uśmiechnął.
— Nie bój się pan — rzekł — testament ten znaleźć się na żaden sposób nie może. Kto miał interes go podchwycić, ten go trzymać będzie...
Przybity i nieszczęśliwy hrabia, znowu z pudlem po pokoju przechadzać się zaczął. Myślał o obiedzie obawiał się gości.
— Sokalsiu, serce moje — rzekł czule zwracając się ku niemu. Nie zapraszaj ich do stołu... Niech sobie jedzą u Fryczewskiej... albo sami... Ja... ignorować będę dopóki można... mogę być niezdrów? mogę mieć ból głowy? migrenę?...
A! mam już Zakrzewa — dopóty!!
Ponieważ Sokalski nie odpowiadał, ośmieliło go to mówić dalej.
— Proszę cię — do gości? codzień się ogolić potrzeba!! Patrzajże... codzień najnowszy surdut... a...
Co to mówić!! Sto razy mi w Brodnicy lepiej było... Tam ja do gołębi i kur ani o stroju, ani o występowaniu myśleć nie potrzebowałem... Dnie płynęły tak cicho, tak jednostajnie...