Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 148a.jpg

Ta strona została skorygowana.

— W miejscu Sokalskiego — zapewne nie ma kogo postawić, ale do rady ks. Solina doskonały, tylko nadto dobroczynnym i rozrzutnym nie bądź.
Adalbert wstał i pocałował go w ramie...
— Tyś poczciwy a słaby — mówił dalej ekscelencja — a! nie protestuj! znamy się dawno! Strzeż się aby cię tu kto ze sług nie opanował, i nie wyzyskiwał. Sokalski mi mówił o jakimś łowczym czy leśniczym, ma to być!...
Hrabia dał znak ręką że go znał dobrze...
— Babom także, równie Fryczewskiej, jak pannie Felicji za nos się wodzić nie dawaj. One do tego były za podkomorzynej przywykłe, a twój poczciwy nos nadaje się do pochwycenia...
Śmiejąc się słuchał tych nauk Adalbert. Albin był w humorze dobrym.
— Jeżelibyś przypadkiem — dodał — rozwiódłszy się z twoim Parolem, pomyślał o ożenku, bo tu cię niechybnie będą usiłowali ożenić — zlituj się, Adalbercie, nie czyń tego bezemnie...
W twoim wieku próba byłaby niebezpieczna.
Adalbert porwał się aż skoczył przerażony.
— Ja? ja? żenić się — zawołał — chyba żartujesz ze mnie... Niemam najmniejszego ku temu powołania... czas właściwy przepadł dla mnie. Bądź spokojny... Wiesz że zawsze kochałem się w ekonomównach, a ty zabraniałeś mi się żenić. Dziś wdzięczen za to jestem...
Z tej strony możesz być zupełnie spokojnym — powtórzył i siadł Adalbert.
— Bardzo dobrze — rzekł Albin — no — ale jakież masz na przyszłość projekty i plany?
Podumał zapytany, mocno trąc głowę...
— Żadnych planów nie mogłem dotąd układać — odezwał się. Czekam i czekać będę testamentu.
Syknął Albin, a Adalbert ciągnął dalej.
— Tymczasowo uważam się tu za administratora. Majątek, jeżeli będzie można pchnę w dzierżawę, a w Zakrzewie, wątpię bym w pałacu wysiedział, dworek sobie obiorę — no, i z Parolem, gołębiami, kurami będę sobie siedział cicho...
— I z nikim żyć nie myślisz? — przerwał Albin — to niepodobna... Musisz przyjmować, musisz się zbliżyć do ludzi. Rozumiem, że towarzystwo z Parolem jest ci bardzo miłem, ale ono nie starczy.
Adalbert milczał, słuchając z głową spuszczoną. Hrabia popatrzywszy na niego, dokończył wesoło:
— Jesteś tak zmęczony i przybity tem, co dla innego byłoby szczęściem największem, że — możnaby cię pokazywać za biletami. No — ale natury nagle zmienić niepodobna... Bądź sobie dziwakiem, to nieunikniona, ale staraj się być przyzwoitym.
Adalbert zamruczał cicho.
— Niechże kuzyn dobrodziej będzie pewnym, że ja bez rady jego nic ważniejszego nie postanowię i nie uczynię... a, znajdzie się ten testament, (bo ja zawsze się tego spodziewam) do łaski waszej wproszę się znowu, i powrócę do dworku szczęśliwszy niż tu przybyłem...
Hr. Albin śmiał się kawę popijając.
— No, no — rzekł — nie mówmy o tem. Przekonasz się, że niezależność i zamożność są coś warte, oswoisz się, obędziesz i o powrocie do Brodnicy myślić przestaniesz...
Zresztą — dokończył po namyśle — rób co chcesz, serce masz dobre — ale srogiego głupstwa przez bezinteresowność nie popełnij, bo niem byś nietylko sobie, ale całej zaszkodził rodzinie...
To mówiąc, bodaj po raz pierwszy w życiu hr. Albin wstał, zbliżył się do Adalberta i poufale go uściskał i ucałował.
Biedny uszczęśliwiony kuzyn, rozrzewniony tym dowodem łaski, po ramionach i rękach opiekuna całował. Tak się skończyła ostatnia konferencja, a nazajutrz J. Eksell. zabrawszy z Zakrzewa w prezencie kilka pięknych starych srebrnych puharów i różne cacka, do których się przymówić umiał, wyjechał wraz z Sokalskim, obdarzonym wcale pańskim datkiem...
Adalbert został sam, panem swej woli...
W początku zrobiło to na nim wrażenie dziwne, jakiegoś postrachu, niepewności, gwałtownej potrzeby szukania podpory, gdyż przez całe życie swoje nigdy niezależnym nie był. Zarazem Adalbert zaczął myśleć... Prawie cały ten dzień po odjeździe opiekuna i mentora spędził w ogrodzie na medytacjach.
Charakter i nawyknienie czyniły go niezdolnym do natychmiastowego orjentowania się w miarę jak okoliczności wymagały. Więcej niż ktokolwiek potrzebował rozmysłu, wczesnego obmyślenia kierunku... postanowienia z góry jak miał postępować...
Męczyło go to rozmyślanie, lecz było koniecznem. Chodził po ciemnych ulicach ogrodu, zadumany, pogrążony w sobie, a Parol, jakby odgadywał jego udręczenia wewnętrzne, również kwaśny włóczył się za nim, przysiadając niekiedy i patrząc mu w oczy. Humor pański łatwo mu było odgadnąć z tego, że ani razu się nie odezwał do niego.
— Nieprawdaż, Parol?
Mruczał, tarł włosy, siadał, wstawał, ale owocem tego trudu ducha, który w pałacu tłumaczono tęsknotą po hr. Albinie — było jaśniejsze pojęcie zadania.
Chciał tu być wiernym administratorem w oczekiwaniu testamentu, który zawsze jeszcze zdawał mu się gdzieś ukrytym, ale widział sam, że sobie mógł i powinien był życie znośne urządzić. Dla czegożby nie miał fantazjom niewinnym dogodzić.