Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 170a.jpg

Ta strona została skorygowana.

Gdy z przestrachu ochłonęli wszyscy, okazało się dopiero, jak Leszczyc serc sobie zaskarbić nie umiał, bo nie było nikogo, coby inaczej mówił, tylko — ma za swoje, stał o sam grosz, a pan Bóg go na tem ukarał co mu najdroższem było!
Od niego samego dopytać się co mianowicie utracił, nikt nie mógł, odpowiadał coraz inaczej i zrozumieć go było trudno.
— Straciłem wszystko! — zginąłem! Kamień do szyi i w wodę.
Wściekły rzucał się w gorączce...
Z rozerwanych słów jego domyślać się było można, że i ów oblig podkomorzynej, na pożyczone i darowane mu pieniądze, który aktykowanym nie był przepadł pono z innemi rzeczami, albo się musiał zawieruszyć.
Ponieważ razem prawie z Leszczycem nadeszły zakupione przez niego gołębie i kury; hrabia, choć ich wyborem nie zupełnie był zadowolony, dla pocieszenia poszkodowanego obiecywał mu pewne wynagrodzenie.
Gdy mu o tem z polecenia Adalberta oznajmił Brunak, Leszczyc ręką pogardliwie zamachnął, wołając.
— Właśnie on mi może powrócić co ja straciłem.
Wnoszono więc, że musiał mieć grube pieniądze.
Straciwszy przytomność, gdy począł od rzeczy majaczyć Leszczyc, nie wiele z tego wyrozumieć było można; ale gospodyni i Misiuk siedzący przy nim powiadali, że ze strachu krzyczał, błagając, aby mu życia nie odebrano i więcej się trwożył o jakąś karę i pomstę, niż bolał nad stratą.
Staruszek doktór, którego hrabia pierwszy raz poznać miał sposobność nazajutrz — niegdyś ulubiony podkomorzynie, był oryginalną figurą. Nazwisko miał niemieckie i najpospolitsze w świecie, zwał się Szulce, ale długim bardzo pobytem i wychowaniem w kraju, zupełnie obyczaj jego przejął i język.
Podkomorzyna lubiła go szczególniej za niczem nigdy nie zamąconą wesołość, swobodę i przytomność umysłu. Do łoża chorego przynosił jeśli nie pomoc i ratunek, to zawsze pociechę i otuchę.
Umiał orzeźwić, rozbudzić, wywołać do życia ochotę, a z nią często i siły do niego.
Okrągluchny, rumiany, z ładną, choć starą, regularnych rysów twarzą, czyściuchny, zawsze niezmiernie starannie ubrany, elegant niemal, w towarzystwie był bardzo miłym, przy łóżku chorego nieocenionym.
Długa praktyka dawała mu rzut oka nader trafny, który w medycynie praktycznej jest wszystkiem. Zastosowanie środków leczniczych do temperamentu i osobistości nieskończenie łatwiejszą jest rzeczą niż diagnoza choroby.
Szulce często, ani języka ani pulsu nie potrzebował, aby chorobę pochwycić i oznaczyć niezmiernie trafnie. Toż samo długoletnie doświadczenie dawało mu i pewność w wyborze lekarstw, w sposobie traktowania chorego.
Szulce był ulubieńcem i dobroczyńcą okolicy, miał się bardzo dobrze, służył chętnie równie bogatym i ubogim i był w swoim rodzaju człowiekiem szczęśliwym. Za młodu żonaty, nie żenił się już powtóre i bezdzietny śmiał się sam z siebie, że na Szulcach nie będzie zbywać w Niemczech, aby spadek po nim wzięli.
Podkomorzyna bawiła się nim i za jej życia nigdy tydzień nie upłynął, żeby Szulca w Zakrzewie nie widziano. Od śmierci jej, choć teraz ciekawym był wielce spadkobiercy, nie zaglądał tu i rad był, że mu się sposobność nastręczyła poznać pana hrabiego.
Znawca chorób ludzkich był też niepospolitym znawcą charakterów i z oznak zewnętrznych rzadko się mylił w ocenianiu nowych znajomości.
Zobaczywszy hrabiego Adalberta przybywającego z pudlem, dla zrobienia z nim znajomości, od razu poczuł z kim miał do czynienia.
Nowy dziedzic niezmiernie był rad znajomości z doktorem, a figurka jego odrazu sympatyczną mu się wydała. Był też uprzedzonym, że podkomorzyna go lubiła.
Rozmowa się zaczęła od rozpytywania o pacjenta.
Szulce lekko sobie ważył jego chorobę.
— Niema się co tak bardzo lękać o niego — rzekł obojętnie — człowiek żelazny, odboleje, przechoruje, schudnie, żółci się trochę pozbędzie i wstanie rychło na nogi. Ale nim się w nim wszystko wyhuczy, nim gorączkę uśmierzy, trzeba nadzoru., bo temperament gwałtowny.
Hrabia z nim i on z hrabią w pół godziny byli już na poufałej stopie, a że Adalbert zawsze najmocniej miał na sercu obeznanie się z przeszłością, z życzeniami podkomorzynej, ze sprawą jej testamentu, począł i doktora o to badać, jak innych.
Szulce zaproszony na obiad nie odmówił. Tym czasem miał tu swych wielu, jeśli nie pacjentów, to znajomych do widzenia, ks. Solinę, Suchowskiego, starą Fryczewską itp. w Zakrzewie był jak w domu, znali go tu wszyscy i on ich, lubili go, bo nie było prawie człowieka, któremuby nie pomógł.