Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 183a 1.jpg

Ta strona została skorygowana.

Przejęta myślą swoją pani Pardwowska, widziała więcej niż było, tłumaczyła słowa i czynność na korzyść swoją, codzień upatrywała postęp jakiś i zawczasu już tryumfowała... Widać to było zaraz z jej minki wesołej, rozbudzonej, ożywionej, a nadewszystko z obejścia się z Fryczewską i panną Felicją, dla których dawniej była z wielką uniżonością, a teraz obchodziła się z niemi prawie protekcjonalnie.
Panna Felicja, która lepiej od niej znała ludzi i odgadywała hrabiego, uśmiechała się z tej pewności, nie sprzeciwiając się sędzinie.
Upłynęło w ten sposób parę tygodni, a stan chorego Leszczyca nie o wiele się polepszył. Miał więc hrabia dodatkowo odwiedziny doktora, którego lubił, za to nawet, że z nim unikał rozmów w cztery oczy z sędziną.
Pardwowska miała pewne teorje w sprawach serca i teraz przygotowawszy grunt, jak jej się zdawało, chociaż pozbycia się Rzęckiego nie mogła przyprowadzić do skutku, zdało się jej, że już hrabiego dostatecznie rozkochała.
Zatem szło, iż potrzeba było dać mu uczuć dotkliwie, jak dalece życie bez Musi stanie się niemożebnem.
Pardwowska na kilka dni postanowiła, z Musią naturalnie, pojechać do Derewienki, gdzie w istocie przytomność była jej potrzebną.
Była pewną, że hrabia okrutnie zatęskni za Musią i zbadawszy serce swoje, odkrywszy w sobie przywiązanie, odważy się na krok stanowczy.
O tym powrocie do Derewienki wcale mowy nie było, Musia się go bynajmniej nie spodziewała, ani przewidywała, gdy sędzina dnia jednego przy obiedzie nagle oświadczyła hrabiemu, iż choć jej w Zakrzewie dobrze jest jak w raju, obowiązki zmuszają jechać do domu.
Hrabia okazał wielką czułość, popatrzał na Musię, trochę poprobował wstrzymywać, ale w końcu nie sprzeciwiał się i zamilkł.
Po obiedzie pierwsza córka wpadła na sędzinę z wymówkami, co miało znaczyć to nagłe postanowienie.
— Nic — odpowiedziała matka ściskając ją — nic. Musiemy raz przecie zajrzeć do Derewienki, a wiecznie tu siedzieć nie możemy. Kiedyś, może przyjedziemy tu znowu.
— Ale, wczoraj o tem mowy nie było! — Sędzina musiała skłamać trochę, iż miała pewne wiadomości, które ją skłaniały do podróży.
Córka więcej się dowiedzieć nie mogła, lecz domyślała się, że w tem coś tkwić musiało. Jej żal było swobodnych rozmów z Ewarystem i po troszę hrabiego, którego zwolna przygotowywała do tego, aby w pomoc przyszedł im obojgu. Matka obiecywała, że powrócą.
Wieczorem Musia znalazła sposobność widzenia się sam na sam z Rzęckim.
— Mama nie chce mi się przyznać, ale ma jakieś powody powrotu do Derewienki, — rzekła do niego — ja się będę o to starała, abyśmy prędko przybyły tutaj znowu, a pan pod żadnym pozorem nie waż się opuszczać Zakrzewa. Rozumiesz pan?
— A jeżeli hrabia — począł Rzęcki.
— Nie daj się pan wysłać ztąd na długo... ja nie pozwalam — dodała Musia — a przez ten czas staraj się pozyskać łaskę i zaufanie hrabiego, tem łatwiej to przyjdzie, że Leszczyc chory i nie prędko się dźwignie, więc przeszkadzać nie będzie.
Było to tajemnicą, lecz my ją zdradzić możemy, iż Rzęcki miał w pewnych wypadkach pozwolenie pisywania do Musi... i ona czasem słówko jakieś dwuznaczne posyłała mu, aby całkiem o niej nie zapominał. Umówiono się też teraz znowu, ażeby pan Ewaryst donosił co się dziać będzie w Zakrzewie.
— Mama mi nic nie mówiła — dokończyła Musia odchodząc — ale prawie jestem pewną, że długo nie zabawiemy i powrócimy znowu.
Oczyma powiedzieli sobie — do widzenia, a Rzęcki odprowadził ją aż do końca szpaleru i tu raz jeszcze pocałowawszy rączkę białą, odszedł smutny.
Łatwo nabywający nałogów hrabia nasz po odjeździe Musi, uczuł w istocie mocno, że mu jej w Zakrzewie brakło. Lżej mu było pozbywszy się sędzinej i jej propagandy matrymonjalnej, ale tego wesojego dziewczęcia, które mu szczebiotało gdy się bawił z gołębiami, skakało z Parolem, głosem młodym ożywiało milczące i puste ulice starego ogrodu, żal było... Oglądał się zapomniawszy czasem, jakby oczekiwał że się ukaże... Myślał nieraz, że gotów był znosić matkę, byle mieć tego trzpiotka.
O zakochaniu, mowy być nie mogło, hrabia wcale się już rozmiłować nie mógł i nieumiał, ale przywiązywał się łatwo.
W młodości człowiek jest chciwym coraz nowych wrażeń i ludzi, na starość potrzebuje tylko mieć to do czego sercem przyrosnąć. Adalbert tak nazwyczajał się do ścian, do sprzętów, a cóż dopiero do osób, które mu były sympatyczne.
Jednym z głównych rysów charakteru jego było, iż potrzebował zawsze się na kimś opierać, komuś dać powodować, a przynajmniej być nie sam... Do pewnego stopnia brak towarzystwa zastępował poczciwy Parol, lecz oprócz potakującej odpowiedzi na —