Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 187a 3.jpg

Ta strona została skorygowana.

— To te łajdaki, to ich sprawa — rzekł głosem drżącym — nieprawda?
Borsuk zagadkowe te słowa zdawał się rozumieć.
— Ja to zaraz mówiłem — mruknął — nie kto tylko oni...
Leśniczy ciągnął dalej gorąco.
— Jakem miał jechać za temi przeklętemi gołębiami, bodaj świata nie widziały, w wigilję przybył Szmul... Powiedziałem mu, że jadę i że tydzień albo więcej nie będzie mnie w domu. O tem nikt nie mógł wiedzieć tylko oni... a któż lepiej zna i wie, że na baszcie Misiuk i baba, niema więcej nikogo, i że co ja mam, wszystko w drugiej izbie? hę?
Borsuk głową potakiwał.
— A co z tego — odparł — im nie dowieść, że to ich sprawa? a z nimi nic zadrzeć...
Nie dokończył.
— Co oni mnie zrobią! — odparł Leszczyc...
— Niech no dobrodziej porachuje — szepnął Borsuk — co od nich innego roku można było utargować? Szkoda stracić.
— Skórę się nadstawiało, za to — rzekł Leszczyc — mam tego dosyć, to ich sprawa i darować nie mogę łotrom...
— Cóż z nimi zrobić? — poruszając ramionami zaczął Borsuk.
Leśniczy się zadumał, kijem grzebiąc w ziemi. Stał długo milczący, a towarzysz jego, mówił po cichu.
— Z nim trudno, oni mają swoich wszędzie, i w mieście i w powiecie i po kancelarjach. Opłacają się, konie dają w prezencie... Skarżyć? to się na nic nie zdało.
— Żeby mi choć papiery oddali! — zamruczał Leszczyc — pal djabli resztę.
— Ale oni nie zeznają nigdy, że to ich sprawa — rzekł Borsuk...
Przeszli kilka kroków po wałach.
— Widziałeś ty ich po kradzieży? — zapytał leśniczy.
— Nie jeden raz — rzekł Borsuk.
Przeprowadzałem jedną partję zaraz potem, drugą w tydzień. Szmul udawał, gdym mu o napaści mówił, okrutnie zdziwionego. — A to mądrale i zuchwalcy — wołał — pod nosem dworu!! Ale z miny widać było, że to ich robota.
— Tak ich, tak mi Panie Boże dopomóż — gorączkowo potwierdził Leszczyc.
— Niema rady — westchnął Borsuk...
— Musi na to rada być — odezwał się leśniczy. — Co, jabym miał im to darować. Pojadę do urzędu i powiem gdzie na nich czatować mają aby połapali... Oddam za moje.
Borsuk się wykrzywił.
— Proszę jegomości — rzekł — z tem trzeba ostrożnie, oni długie ręce mają. Im rady nie da nikt...
— Albo, albo — mruknął Leszczyc — nie podaruję mojego.
Gajowy z pod zwiesistych brwi popatrzył na niego.
— Jabym tego nie robił — odparł — ale jegomość rozum ma... Co tu gadać. Ino, jabym tego nie robił!
Długo trząsł głową.
— Stracone się nie powróci — dodał — z zemsty nic nie przyjdzie, a jak oni zechcą mścić się za swoje?
— Co oni mi zrobić mogą? — dumnie i wzgardliwie zawołał Leszczyc — ja się ich nie boję, a przezemnie mogą kark skręcić...
Następującej niedzieli Borsuk się zjawił znowu i wyprowadził leśniczego na wały.
— Widziałem się ze Szmalem — rzekł — mówiłem wedle polecenia jegomościnego o naszej kradzieży, że oni o niej wiedzieć powinni. Począł się żyd zaklinać na wszystko, iż oni w tem ani rąk nie umoczyli, ani wiedzieli cokolwiek.
— Łżą — krzyknął Leszczyc...
Rozmowa dnia tego krócej trwała, poszeptali między sobą.
— Niechaj pan tego nie robi — zakończył Borsuk. — Po nici do kłębka, jak ich pobiorą, przez zemstę wyśpiewają wszystko...
— Nie bój się — rzekł cicho Leszczyc — albo to ja jeden na świecie? Czy oni koniecznie wiedzieć mają, kto na nich naprowadził?
Czy my tylko na siebie bizuna nie skręcili — zakończył Borsuk ponuro...
Leszczyc w parę dni potem zameldował hrabiemu, iż w sprawie kradzieży lasu musi jechać do miasta powiatowego. Ruszył zaraz i zabawił dłużej niż zapowiadał, a wrócił rozgorączkowany znowu, zmęczony tak, że zaraz musiał się położyć w łóżko.
Sędzina, która potroszę na pomoc jego rachowała i usiłowała go zbliżyć do hrabiego, drogi mu torując, chwaląc i zalecając — zaraz po powrocie szukała go pod basztą i wywołała na rozmowę.