Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 188a 1.jpg

Ta strona została skorygowana.

— Co się waćpan wydalasz ztąd — rzekła nadąsana — kiedy mówiłam, że tu jesteś potrzebny. Sprawa lasu, niech cię tam z tym lasem, tu ważniejsza. Rzęcki codzień lepiej położony, a waćpan coś miał go wysadzić, nie pilnujesz się i nie robisz nic...
— Jakto, nic? — zawołał Leszczyc — robię co mogę. Za każdym razem spotkawszy się z hrabią łatkę Rzęckiemu przypinam, ale obcesowo tak wyrugować go nie można...
— Pocóż było się włóczyć do miasta? — kwaśno odezwała się Pardwowska.
— Miałem interesa — odparł Leszczyc, wzdychając. — Pani sędzina myśli, że to tak łatwo strawić taką stratę jaką ja poniósł.
— A, waćpan się spodziewasz ją odzyskać? poruszając ramionami i śmiejąc, się niedowierzająco odpowiedziała Pardwowska. — Czysta imaginacja! Tymczasem Rzęcki swoje robi, a waćpan tracisz z każdym dniem.
Leszczyc się ponuro zamyślił. Sędziny oczy niebyły zwrócone na niego i postrzedz nie mogła jaki dziki, straszny wyraz na twarzy jego się wypiętnował. Ulękłaby się tego okrucieństwa zapamiętałego, które nie taiło się z sobą i zadrżeć by musiała, aby cofnąć się od niebezpiecznego sprzymierzeńca.
Poczekawszy nieco Leszczyc przerwał milczenie.
— E! co mnie ten Rzęcki! Dziś on jest, a jutro go może nie stać? Potem rad czy nie rad, hrabia będzie musiał mną się posłużyć.
— A cóż ma się stać z Rzęckim — zapytała zdziwiona sędzina.
Leszczyc, jakby przyłapanym się uczuł, ramiona podniósł i obojętnie oczy w ziemię wlepił.
— Albo ja tam wiem — rzekł jąkając się. — Wszyscy my nie wieczni... Byłem zdrów jak ryba, a silny jak wół, a co zemnie teraz? skelet i po wszystkiem! Czyż tego gołowąsa także co spotkać nie może?
Odpowiedź tak była dziwną i mało zaspokajającą, że sędzina w głos się z niej rozśmiała.
— Ot! pociecha piękna — rzekła. — Czekajże na ptaka aż mu soli na ogon nasypiesz!
Odwróciła się nadąsana.
— Prawdziwie, ja waćpana po tej nieszczęśliwej chorobie poznać nie mogę — zawołała — pleciesz jak na mękach.
Widzę, że z was wielkiej pociechy nie będę miała.
Odwróciła się i uszła parę kroków, ale gdy już odchodząc spojrzała na Leszczyca, uderzył ją wyraz twarzy, na której złośliwa, gniewna energja była widoczną. Człowiek ten miał w sobie jakąś pewność, siłę, która nie była do pogardzenia. Nie chciała go zrażać.
— Do zobaczenia, panie Leonardzie — odezwała się łagodniej. — Namysł się, rozważ i pamiętaj, że ja przecie dla waszego razem dobra pracuję.
Póki Rzęcki będzie w łaskach... ani ja, ani wy nic nie poradziemy.
Leszczyc, jakby się za język kąsał, głową tylko potrząsł nie odpowiadając, czapkę uchylił i powrócił na basztę swoją.
Od czasu choroby jego, wszyscy mniej zwracali uwagi na Leszczyca. Zdawało się, że wpływ stracił i odzyskać niepotrafi. Niektórzy litowali się nad nim, gdyż ciągle narzekał, że stracił wszystko.
Leszczyc hrabiemu się przypominając codzień około pałacu i w ogrodzie się zjawiał tak, aby mógł się z nim spotkać. W czasie karmienia gołębi jednak, któremu towarzyszyła sędzianka i Rzęcki nie przychodził nigdy, gdyż względom Ewarysta wstrętu i gniewu zataić w sobie nie mógł i wybuchu się obawiał.
Najczęściej łapał Adalberta albo na wychodnem z jego ulicy odosobnionej, gdzie z Parolem owe sławne odbywały się rozmowy, albo gdy hrabia ku niej zmierzał. A że nie lubił Adalbert, aby mu samotną przechadzkę przerywano, przyjmował go zimno i zbywał się prędko, dając jakieś polecenie.
Jednego dnia — stała się rzecz istotnie osobliwa, która hrabiemu nawet dała do myślenia. Leszczyc mówiąc o interesie wymagającym starania i dopilnowania w mieście powiatowem, zamiast, jak zwykle, siebie nastręczać do niego — rzekł.
— Możeby jaśnie pan, wolnym czasem posłał pana Rzęckiego, on by się tam potrafił rozmówić z urzędnikami.
Hrabia popatrzył milcząc, wziął to za oznakę bardzo dobrą ze strony Leszczyca, bo rywalizacji dawno był świadomy i odparł krótko.
— Pewnie, że będzie musiał pojechać.
Pan Ewaryst dotąd mało kiedy się z Zakrzewa oddalał tak był tu ciągle potrzebnym.
Rada leśniczego była dobrą, hrabia drugiego dnia powiedział Rzęckiemu, iż gdy czas będzie miał, do miasteczka pojechać powinien.
— Każdego dnia, kiedy pan hrabia rozkaże — odparł Ewaryst.
Na prawdę Rzęcki może najmniej do podobnych spraw się mógł przydać, nie umiał ani się wygadać, ani nadewszystko targować. Wszelki datek i pozyskiwania względów ludzi wpływowych, rumieniły go i wywiązywał się niezgrabnie z tego, gdy — o wyrobek chodziło.
Ale na ochocie służenia nie zbywało mu.
Natychmiast więc począł się wybiera w tą podróż, która musiała zabrać dni parę. Trzy długie mile, po większej części lasami, trzeba było pół dnia jechać do powiatu, na miejscu w kilka godzin załatwić wszystko było trudno, a drugiego dnia chyba wieczorem mógł pan Ewaryst powrócić.
Hrabia, który go sam wyprawił, gdy mu tej prawej ręki nie stało, z wielką pociechą Musi dał po