Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 189a 1.jpg

Ta strona została skorygowana.

— Więc chyba rozbójnicy — zawołał hrabia.
— Ale zkąd się oni u nas wzięli — rzekł Rzęcki — jak ludzka pamięć sięga, nigdy nic podobnego w całej okolicy się nie trafiło.
Hr. Adalbert stał zamyślony i strwożony.
— Trzeba dać znać do urzędu — rzekł, ale naprzód doktora i cyrulika.
— Niech pan hrabia będzie spokojny — przerwał Rzęcki, schylając się, aby go pocałować w ramię — a o tem nie myśli. Mnie się nic nie stanie, a ze zbójami radę sobie damy.
Już to był zły znak, że się złodzieje ważyli na basztę najść nocą, a oto drugi wypadek, będziemy teraz czujniejsi.
Widząc, że zawadza Ewarystowi, który przy nim ani się rozebrać, ani bandażować nie chciał, hrabia zamruczał coś i wyszedł niespokojny do pałacu, nakazując, aby, aby mu dano znać, gdy albo doktór lub cyrulik ranę opatrzy.
Od wielu lat nie widział Zakrzew takiego zamętu, takiego niepokoju, biegania, trwogi, jak tego wieczora. Niesłychaną wiadomość o napaści na Ewarysta rozniesiono w mgnieniu oka z dziedzińca pałacowego do dworków, na plebanję, na wieś. Gruchnęło to jak piorun i z początku nikt wierzyć nie chciał, tak się zdawało do prawdy niepodobnem. Biegł więc kto tylko mógł przekonać się na miejscu czy w istocie był jaki wypadek i co się tam stało.
Z dwóch strzałów prędko ich kilkanaście się zrobiło. a Rzęcki miał być śmiertelnie ranny. Tymczasem on z pomocą chłopca już sobie rękę obandażował i choć krwi płynącej utamować nie umiał, przynajmniej zmniejszył jej upływ.
Stancja jego nie wypróżniała się, pełno było potrzebnych i niepotrzebnych, którym musiał powtarzać jedno.
Do sędzinej wpadła jej dziewczyna Kasia, ale widząc, że panienka miała słabość do Ewarysta, nie oznajmiła jej o wypadku głośno, aby Musi nie przestraszać. Dała znak i wyprowadziwszy do sieni szepnęła na ucho.
— Rzęcki wrócił z miasta — ktoś go napadł w lesie, strzelił i — ranił. Niech pani idzie się dowie.
Sędzina przerażona pobiegła nawet nie oznajmiwszy córce że idzie. Pędziła ją ciekawość, ale razem myśl jakaś natrętna, niezbyta, że w tym wypadku było coś zagadkowego.
Nie śmiała zbyt się w nim rozpatrywać. Bez tchu prawie wpadła do mieszkania Ewarysta.
Widok zakrwawionych chust, kuli, ludzi tu zbiegłych, gwaru, jaki panował i obojętności Rzęckiego, który siedział blady w krześle, a na zapytania odpowiadał kilkoma słowami, przejął sędzinę straszliwie...
Robiło się jej słabo, raz że nigdy na krew patrzeć nie mogła, powtóre, że tu coś ją jak zgryzota sumienia nękało. Przypominała sobie w duchu rozmowę z Leszczycem i dreszcze ją przechodziły.
Nie przypuszczała wprawdzie ażeby on mógł być sprawcą — lecz — była to dla niej jakby wskazówka i przestroga, jakby wyrzut, którym Opatrzność chciała jej dać naukę.
Gdyby nie późna noc, byłaby natychmiast pobiegła, dla spokoju sumienia, do baszty, przekonać się że leśniczy leżał w łóżku spokojnie...
Ciemność, wiatr, dobry kawał drogi od pałacu do wałów wstrzymały ją. Po kilku słowach kondolencji nad Rzęckim, chciała powrócić do córki; była już w sieni i miała wejść do siebie, gdy znowu ją ogarnął niepokój straszny. Wybiegła na próg... spojrzała na niebo. Zdawało się cokolwiek wyjaśniać. Ogród był jej tak doskonale znajomy. Kilka minut tylko potrzeba było szpalerem iść do wałów. Wahała się, zawracała, cisnęła głowę nagle rozpaloną i w końcu temperament jej nie dopuścił się już powstrzymać — pobiegła...
Pierwsze kroki jeszcze były niepewne i wahające się, ale gdy raz znalazła się w ogrodzie, zaczęła przyśpieszać kroku i już nie zważając na nic, prawie bezprzytomna, zdyszana... przelękła dopadła do baszty, przebiegła galerję, dostała się do drzwi i rękami obiema bić w nie poczęła. Z wnętrza odezwał się głos krzykliwy, i Misiuk w tejże chwili drzwi uchylił. Sędzina popchnęła je całą siłą i znalazła się w przyciemnionej izbie w chwili, gdy z kąta jej, od łóżka, dał się się słyszeć głos nakazujący a piorunowy:
— Nie puszczaj!
Było za późno, Pardwowska stała tuż i oczy jej biegały niespokojnie po izbie.
Leszczyc zerwał się był z barłogu swego, ale sędzina dostrzegła z łatwością że był ubrany, i że odzież na nim pomięta, pełna była liści leśnych, gałęzi, trawy, jak gdyby się w niej przez gąszcze przedzierał. Tuż obok leżała jakby tylko co rzucona torba, a przy niej stała o ścianę oparta dubeltówka...
Sędzina oniemiała, ze wzruszenia mówić jeszcze nie mogła, gdy Leszczyc, który leżał jak w febrze, począł głosem schrypłym.
— Co pani chce — tu... po nocy... Jestem chory... jestem chory... leżałem przez cały dzień, nie wychodziłem na krok... Bogiem się świadczę...
Gdy to mówił, głosu mu brakło momentami, kłamstwo było widoczne i sędzina załamawszy ręce, nie odezwawszy się nawet do niego, zawróciła ku drzwiom.
Wstręt i trwoga ogarnęły ją takie, że niewiedziała co począć z sobą. Sparty na łokciu Leszczyc, mruczał ciągle.
— Chorobsko wróciło, niemoc na nogach się człek nie trzyma.