Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 190a 1.jpg

Ta strona została skorygowana.

Leśniczy w początku nastawił się i udawał oburzonego, mruczał coś, kilka razy wydał niezrozumiały głos jakiś, zawrócił się potem ku drzwiom, widząc, że Rzęcki nań ani patrzy, i śpieszniej niż przyszedł, zawrócił przez ogród do baszty.
Hrabia, który zrana odwiedził raz Rzęckiego, a po południu przyszedł do niego powtórnie dowiedzieć się czy czego nie potrzebował, z niezmierną czułością, jak z własnem dzieckiem obchodził się z rannym. Poprzysyłał mu mnóstwo niepotrzebnych rzeczy dla wygody, chciał kazać przenieść do pałacu i przez cały ten dzień nim tylko był zajęty.
W czasie obiadu Ewaryst pod jakiś pozorem zażądał widzenia się z Brunakiem, a stary się natychmiast przystawił.
Mój ojcze — odezwał się do niego — gdybyście byli łaskawi się pofatygować do baszty... a poprosić Leszczyca odemnie, aby mi przysłał jedną skórkę zajęczą?
— Na co?
Rzęcki się zmięszał.
— A! dzieciństwo, to wymysł doktora dla zawinięcia nogi, w której mam szarpania...
— Gdzież to kto słyszał! — odparł Brunak...
— Zwyczajny Szulca koncept — rozśmiał się Rzęcki — wiem, że to się na nic nie zdało, ale będzie się gniewał gdy tego nie zrobię.
— Niechajby tam skórka już — zamruczał stary — a no kiedy ją trzeba od Leszczyca brać!
— Właśnie od niego — rzekł Ewaryst. Był u mnie zrana, i obiecał ją nagotować. Nie potrzebujecie się z nim widzieć. Misiuk ją odda.
Brunak poskrobawszy się po peruczce powlókł się do baszty... Po Rzęckim widać było, że niecierpliwie oczekiwał jego powrotu... a nie szło mu wcale o ową skórkę zajęczą ale o to czy leśniczy z przestrogi skorzystał...
Godzina upłynęła nim powolny, posuwisty chód dał się znowu słyszeć w sieni.
Wszedł z ręką jedną do góry podniesioną i twarzą wywróconą...
— Co się u nas teraz dzieje; jak Boga kocham — zawołał — żaden rozum ludzki nie dojdzie... wystawcie sobie Leszczyca nie ma.
Wczoraj leżał chory i nie mógł się ruszyć, a dziś zniknął... Koni jego w stajni nie stało, w mieszkaniu gołe ściany i śmiecie... Czort go wie! wyniósł się, czy jak dzika bestja na kościelisko się zwlókł zdychać! Mała bieda, krótki żal... Baba z wozu, kołom lżej. Płakać po nim nie będziemy.
— Nie dziwujcie się — rzekł — dowiedziałem się nie dawno, że brata ma wikarym ztąd o mil kilka, pewno do niego pojechał, bo go tam lepiej pielęgnować będą, no, no, i hrabiemu się musiał opowiedzieć.
Adalbert właśnie drzwi otwierał i ostatnie słowa usłyszał.
— Kto mi się miał opowiedzieć?
— Leszczyc — rzekł Rzęcki — bo słyszę, że się wyniósł ztąd.
Oznajmienie o tem nie zrobiło wrażenia na hrabi. Zbliżył się do łóżka, pozdrowiwszy Brunaka i siadł razem z Parolem przy chorym.
Rzęcki pomyślawszy chwilę, zwrócił się do hrabiego.
— Pan hrabia mi daruje to co mnie sobie samemu przebaczyć trudno. Z powodu tej mojej głupiej rany, o której mówić nie warto, wiekuiście zapomniałem uwiadomić o najważniejszej rzeczy, jaką z sobą z powiatu przywiozłem. Gdzie ja miałem głowę!
— Cóż tam takiego? — zapytał hrabia obojętnie.
— Sekretarz mi mówił w sądzie, że niewiem jakim tam przypadkiem, gdzieś... nie umiał mnie objaśnić, jakby oryginalny z podpisami i pieczęciami testament podkomorzynej odkryto... i...
Adalbert tak się z krzesła schwycił nagle i niespokojnie, że przestraszony Parol szczekać zaczął.
— Testament! Znalazł się nareszcie testament — krzyknął głosem radością przejętym. A ja mówiłem od początku, że się on znaleźć musi... Chwałaż Bogu... Ja będę wolnym i wiu ha! do Brodnicy.
— Parol! powtórzył schylając się do niego.
— Parol, rozumiesz ty to? do domu! Ale gdzież jest ten testament, czemu go nie przywożą? dlaczego zwlekają! Jakim sposobem go odkryto?
Zwrócił się do Brunaka.
— Słyszysz, kochany stary, macie testament. A! dla mnie to dobrodziejstwo, sumienie czyste i dworek w Brodnicy.
Ale kiedyż go przywiozą. Czy ja mam jechać po niego? — począł do Rzęckiego — nie wiesz waćpan? czemużeś się nie dowiedział?
— Sądzę — odpowiedział Ewaryst — że z tem zwlekać nie będą, a że już po miasteczku się wieść rozeszła i pójdzie po okolicy, Osmólskich, Pardwowskich, Trockich tylko co nie widać!
Hrabia słuchał, śmiejący się, uradowany. Z twarzą wypogodzoną, tak szczęśliwy, iż miło nań patrzeć było.
— Dziś jeszcze dam znać hr. Albinowi. Nie moja wina! Musi dworek mi kazać opróżnić, ja mówiłem, że się to na tem skończy, bo tak się było powinno skończyć.
W tem spojrzał na zasępionego Brunaka, który pe-