Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

polskie przysłowie. Chciałem jedną sztuczkę spłatać, no, nie udała mi się.
— Jakąż to?
— Myślałem, że przez Herszka dostanę pieniędzy u Czermińskiego starego...
— A! zlituj się! — zaprotestowała marszałkowa.
— Nie wprost! przez Herszka — dodał Malborzyński — ale ten Żyd, paskudny, odmówił i pośrednictwa.
— Cóż teraz będzie? — zapytała Falimirska.
Malborzyński, który nigdy nie tracił nadziei i rezonu — rozśmiał się naprzód.
— A co ma być? — zawołał — poszukam pieniędzy gdzieindziej. Znaleźć się muszą, jednakże dobrzeby pani zrobiła, gdyby na wszelki wypadek napisała do księcia...
— Wiesz przecie jak nie lubię się udawać do niego... trochę kwaśno ozwała się marszałkowa...
— A to źle — rzekł śmiało pan Aleksy. — Taż to rok już jak książę o nas zupełnie zapomniał... Dla niego nic wielkiego przecie kilka tysięcy rubli. Pani go odzwyczai od dawania... i... to nie dobrze. Słowo daję. Ja jutro, bez wiedzy pani, napiszę.
— Proszę cię...
— Ja to biorę na siebie... Książę zapomina o nas zupełnie... Opiekun, ma obowiązki.
— Powie, że się rządzić nie umiemy...
— Ja się wytłumaczę — gorąco począł Malborzyński. — Trudno walczyć z suszą i deszczami i rozkazywać urodzajom... Skromniej żyć niepodobna...
Myśli pani Falimirskiej wśród tej urywanej rozmowy, widać gdzieindziej były zabiegły, zadumała się, poczęła chodzić roztargniona, i stanąwszy nagłe przed panem Aleksym, rzuciła mu po cichu pytanie: