Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

Dwór się był spalił, z jakiegoś pól murowanego lamusu zrobiono mieszkanie dla ekonoma. Rządców nigdzie nie trzymał Czermiński i brzydził się tem nazwiskiem... Ekonom i pisarz musieli starczyć, on sam dojeżdżał, a w Zamoroczanach, gdzie kontrola pono była trudna... posadził, Bóg wie z kąd ściągniętego starego człeka... którego się wszyscy lękali jak szpiega... Napróżno próbowano go ztamtąd wykurzyć, dwóch ekonomów wyleciało, a on został...
Ta bieda, nie wiadomo zkąd sprowadzona, siedząca na karku ekonomowi, w tej samej murowańce, zwała się po prostu: pan Łukasz.
Nazwiska jego nawet nikt nie wiedział... Człek dobrze stary, zaschły był, średniego wzrostu, silny tak, że łamał podkowy, a choć musiał mieć lat sześćdziesiąt kilka i siwiuteńki był, orzechy gryzł i pieszo chodził po całych dniach, kija tylko na psy, a czasem na ludzi w szkodzie używając. Ten pan Łukasz, z rozkazu Czermińskiego, miał do swego rozporządzenia konia, jakiego sobie wybrał, siodło lub wózek; chłopca, gdy go zapotrzebował; gospodynię, która mu jeść gotowała; ordynaryę bardzo sutą, bo i słoninę, sadło, kiełbasy i jaja pobierał, i rozmaite niesłychane dodatki. Tak wyposażonego oficyalisty nie było do koła. Dwa półsetki płótna nawet i skóry na buty mu wydawano ze dworu.
Było to narzekanie powszechne, bo brał wszystko i upominał się o najlepsze, a nic nie robił. Gdy czasu gorących żniw poprosił go najgrzeczniej ekonom, aby około robocizny postał, musiał mu się wprzódy wytłumaczyć — gdzie, jak, dla czego, i ledwie go skłonił, żeby się pofatygował.
Nie lubili go ludzie, ale zdawał się o to dbać mało; bali się go okrutnie, bo oko miał tak bystre, że podpatrzył czego nikt nie widział, a przynajmniej