co się zdało zakryte, że nikt dojrzeć nie był powinien...
Czasami ten pan Łukasz absentował się dziwnie po całych tygodniach, nie wiedzieć dokąd wyjechawszy, ale nikt nie miał prawa go pytać.
Jeden z ekonomów, Milczyński, spróbował go o to oskarżyć przed Czermińskim i dostał okropnego nosa.
— Acanu co do tego? On tu nie do pomocy mu dodany... To moja sprawa... Proszę mi nosa nie wtrącać w to, co pan Łukasz czyni...
Inny znowu dopatrzył, że Łukasz ów bez niczyjego zezwolenia, posiał dla swojej gospodyni trzy zagony lnu; doniesiono Czermińskiemu, lecz zburczał, że mu nie dano pola więcej.
Słowem był to faworyt, zwano go zausznikiem, strzeżono się go jak ognia.
A był człek osobliwy... Coś w nim zdradzało starego żołnierza, lubił myśliwstwo, włóczył się po lasach, przytem po swojemu był pobożny. Krzyże stawił po drogach... i dzieci wiejskie lubił, a urwisowstwa ich tylko uczył. Śmiech było patrzeć.
Miał fantazye różne. Czasem do zbytku wesół, parł się między ludzi i gęba mu się nie zamykała; to znowu milczał, słowa z niego nie było dopytać, huczał, klął i łajał. Miewał jak mówiono „chandry“.
Zajmował w murowance najlepszą izbę dla siebie, alkierz dla gospodyni, spiżarnię i kuchnię.
Gospodynie, najczęściej młode rekrutki sobie wybierał, bo mówił, że stare mu obrzydliwość robiły, a tym na folwarku wolno było co chciały. Ekonomowe rady sobie z niemi dać nie mogły, kłótnie wrzały nieustannie... a pan Łukasz skarg ani chciał słuchać. Musiano to znosić, nie było sposobu.
Doświadczywsy że go wyrzucić nie mogli, ekonomowie i ekonomowe nawet w końcu mu się
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/104
Ta strona została skorygowana.