Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

akkomodowały jak umiały, kłaniano się panu Łukaszowi i słuchano go we wszystkiem. Lecz, prawdą a Bogiem, nie wymagał wiele i nic takiego coby ukrywać było potrzeba.
Gdy stary Czermiński przyjechał do Zamoroczan, nigdy gdzieindziej nie stanął tylko w jego izbie, u niego siedział, jego gospodyni sobie gotować kazał, i jak zaczęli z nim gadać, to często całą noc przegadali.
Na widok dziś przybywającego, wysunął się zaraz z murowanki pan Łukasz jak stał, w samodziałowej świtce — i powitał ukłonem milczącym w progu. Czermiński na ekonoma i pisarza nadbiegających ledwie spojrzał, i wszedł do izby...
Ranek był z przymrozkiem... podróżny pono głodny... pan Łukasz wszystko to poznał z twarzy, i wnet zawołał gospodyni... krzycząc: jeść!
Sam z szafki dobywał chleb, masło, wódkę i kiełbasę wędzoną. Gospodyni, już w takich razach doświadczona, zarządziła szybko jajecznicę i nastawiła pekeflejsz.
Czermiński zrzucił ubranie i siadł przed kominem... Pan Łukasz... przyniósł mu tu flaszkę z wódką i przepił do niego... Oba po kieliszku wychyliwszy, zakąsili kiełbasą. Mogli już czekać cierpliwiej na jajecznicę, i nastawiony pekefleisz.
Dopiero Łukasz poszedł wyjrzeć za drzwi, czy kto nie stoi pod niemi, coś szepnął gospodyni, i wróciwszy do izby, stanął przed Czermińskim, ręce zakładając na piersiach.
Widać było i z postawy, i obejścia, że byli z sobą bardzo dobrze i poufale. Czermiński głowę podniósł ku niemu, zrobił znak jakiś ręką i słuchał.
— Po staremu — po staremu odezwał się cicho i zwolna pan Łukasz... Leoś jeździ do Holmanowa... to darmo... Jego trzeba będzie pchnąć chyba daleko, a tak go nawet na łańcuchu nie utrzymasz. Chłopiec zwaryowany.