Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

Tu się zbliżył i pochylił.
— Tylko się ani złość, ani gryź — rzekł (panem go nawet nie nazywając) — na wszystko jest rada... Leon nietylko sam szaleje, ale i drugich bałamuci...
Czermiński nagle głowę podniósł, jakby pytał: — Kogo?
— Matkę, toby było nic... Wiadoma rzecz, ona z nim i za nim zawsze trzymała — a no Morysia woził do swojej belli, raz i drugi. Moryś z nim już trzyma...
Usłyszawszy to, porwał się ze stołka Czermiński, blady z zaciętymi usty — nie powiedział słowa, ale twarz wyraz tak straszny przybrała, że pan Łukasz spojrzawszy nań, przypadł i za rękę pochwycił...
— Nie alteruj się, na to radę znajdziesz — rzekł — com ci miał taić! To sprawa nie przelewki... Leoś intrygant, chłopiec zepsuty, z nim trzeba prędko radzić... bo w domu biedy naprowadzi. Moryś dobry człek, ale głupi, a to furfant i przebiegły...
— Moryś!.... nie może być!... krzyknął Czermiński. Wyrwało mu się to z gniewem, który go dusił — kłamstwo... Moryś — nie — nie! To mój!
— Ino słuchajże — chwytając go za rękę znowu rzekł pan Łukasz — ty wiesz, że ja bzdurstw nie powtarzam... Mogę ci autentycznie powiedzieć, kiedy go Leoś zawiózł do Holmanowa, i jak długo bawili — i kiedy byli powtórnie... jak go ten tam pani matki gagatek potrafił podejść i obałamucić — nie wiem — ino rzecz pewna, tak jest!
— Babę trzeba wykurzyć! stłumionym głosem zawołał Czermiński. Nie ma rady, przecz[1], fora, won...
I ręką machnął ze złością...
— A jak? myślisz że to łatwo! począł Łukasz chodząc. Ma opiekuna księcia...
— Hołysz...

Trząsł się Czermiński — wzdrygał, głową rzucał, i przemogłszy się, siadł na krześle znowu...

  1. Przypis własny Wikiźródeł Najprawdopodobniej winno być precz.