Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

Najroztropniejszego chłopaka ze stajni, na najlepszym fornalskim koniu wyprawiono do Racic, a już siedzącemu na siodełku sznurkami poprzymocowywanem, po kilkakroć powtórzył pan Łukasz, aby panicza koniecznie i niezwłocznie przystawił, bo tu na niego ojciec czeka. Kazano mu się spieszyć, konia nie zmarnować, ale też nie żałować. Chłopiec, któremu ta przejazdka swobodna lepiej smakowała niż robota w domu, kopnął się żywo... Ale do Racic był dobry kawał drogi, choć manowcami i na prostki.
Już nad wieczór, konia dobrze zmachawszy, stanął Iwaś w Racicach, a jak miał dyspozycyę, natychmiast, nie zajeżdżając nawet do stajni, poszedł do drzwi folwarku.
We drzwiach stał, z krótką fajeczką w ustach, w boki się wziąwszy, pan Ziombek, który u Morysia obowiązki ekonoma, pisarza i gumiennego pełnił.
— Zkąd? zapytał.
— A — z Zamoroczan — proszę pana...
— Z czem?
— Po panicza, żeby „czuj duch“ do starego pana przyjeżdżał, bo tam pilno czegoś potrzebny...
— Ale! rzekł obojętnie Ziombek, i fajkę palił, jak gdyby nigdy nic.
Chłopak stał.
— Muszę do panicza, rzekł, bo pilno przykazano.
— Będziesz go widział! odparł Ziombek — panicza nie ma w domu.
— A gdzież?
— Albo on mi mówi dokąd jedzie? Co to ja jego guwerner? zaśmiał się pisarz i ruszył ramionami.
Chłopcu się zrobiło markotno, poskrobał się w głowę. Pisarz widać się rozmyślił.
— Kto wie — trzebaby posłać chyba dowiedzieć się do Rakowiec...