Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/111

Ta strona została skorygowana.

lecz rozmowa poczynała się od nich, a przechodziła na różne inne przedmioty, i kończyła się na tem, że właściwy jej cel odkładano na później.
Moryś był — zawojowany... i trzymany w przyzwoitem oddaleniu.
I on i Leoś znajdowali się właśnie na herbacie w Holmanowie, a Moryś poił się wzrokiem pięknej marszałkowej, gdy kamerdyner przyszedł mu coś szepnąć na ucho... Zmieszany bardzo wstał zaraz, przepraszając gospodynię; za nim ruszył się Leoś, wyszli oba w ganek, gdzie posłaniec, mnąc czapkę w rękach oczekiwał...
Po cichutku mu oznajmił, że stary pan oczekuje na niego w Zamoroczanach, i że kazał przybywać mu natychmiast. Bracia spojrzeli po siebie i odeszli trochę na bok...
Obaj pobledli i zmięszali się, popatrzali sobie w oczy. — Co tu robić?
— No — jedź, Moryś, nie ma rady — a co ci mówić wypadnie — będziesz miarkował...
Podali sobie ręce... Moryś błysnął oczyma.
— Kłamać czy stawić się wprost? — spytał.
— Albo ja wiem! — rzekł Leoś. Może ojciec dla jakiego interesu cię wzywa... kto to odgadnie!
Weszli do pokoju niespokojni. Marszałkowa oczekiwała na nich trochę wzruszona, i skinęła na Morysia. Miała już czas dowiedzieć się zkąd, do kogo był posłaniec i z czem... Przeczucie jej mówiło, iż Czermiński, sławny ze szpiegostwa, mógł odkryć Morysia odwiedziny w Holmanowie.
— Kochany panie Maurycy, rzekła słodko, pan co masz tyle taktu i rozumu... potrafisz w każdym razie wytłumaczyć się przed ojcem, jeżeliby (co być może) nie podobała mu się zabrana ze mną znajomość...
Nie masz pan potrzeby o niczem więcej mu mówić — oprócz... żeś szukał rozrywki w towarzy-