Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

stwie przyzwoitem. Rozumiem, że o projektach Leosia nie ma potrzeby wspominać.
— A! niech pani marszałkowa będzie spokojna — odezwał się Moryś nadrabiając fantazyą — już ja z ojcem wiem jak mówić...
Piękna pani westchnęła — spojrzała mu w oczy — niby mimowolnie, i zapominając się, z czułością wielką, niby poskramiając ten wyraz potęgą woli.
— Mnie tylko o to idzie, aby ojciec nie zabronił tu bywać panu... a! toby mi było bardzo — bardzo przykro... Wstydzę się — ale w tak krótkim czasie, potrafiłeś pan tak mi się stać niezbędnym... (uśmiechnęła się smutnie) — zatęskniłabym za nim...
Moryś się zaczerwienił.
— Gdyby nawet ojciec tak był nielitościwy — rzekł po cichu — nie wiem, chybabym mu się stał nieposłusznym...
— A! Broń Boże! ja tego nie chcę! — przerwała Falimirska — siać w rodzinie niepokój...
Moryś nic nie odpowiadając już, sięgnął po białą rękę, której mu nie odmówiono. Bojaźliwa, drżąca wysunęła się ku niemu ta śliczna rączka, pielęgnowana tak starannie, a gdy ją do ust niósł, mógł czuć leciuchny jej uścisk, chociaż natychmiast wyrwano mu ją z przestrachem. Marszałkowa niby mocno poruszona poszła do okna...
Leoś pożegnał ją także, musiał biedz matce oznajmić o zbliżającym się tyranie. Poszeptali coś z Felicyą, i dwie panie zostały same... Moryś nawet już nie wstępując do Racic, mimo nadchodzącej nocy, posłańca wziąwszy na swą bryczkę, konia uwiązać kazał za nią, i ruszył do Zamoroczan.
Nie chciał mieć sobie do zarzucenia oporu woli ojca i opóźnienia. Przez drogę dosyć mu zostawało czasu, by się namyślić, jak w każdym razie miał się tłumaczyć... Już to samo, że ojciec go powoływał