Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/116

Ta strona została skorygowana.

kazem, aby natychmiast się stawił do ojca... To dawało do myślenia... Hałas, jaki zrobił przybywający posłaniec, zbudził panią Czermińską i pannę Damiannę. Wszystko się zbiegło na radę. Wiedziano już o zawołaniu Morysia, zwiastowało się coś groźnego...
Czermińska gniewnie chodziła po pokoju, to płacząc, to ręce łamiąc, to całując syna, to mrucząc coś i odgrażając się. Były narady różne. Chciano Leosia położyć w łóżko i uczynić chorym... panna Damianna ukryć go radziła i powiedzieć, że nie ma w domu. Matka sama nie wiedziała co począć, lecz on oświadczył się sam, że pojedzie — i — co ma być niech będzie — lepiej natychmiast... niż kiedyś!
— No, to jedź — energicznie rzekła matka... — Jak przyjdzie do ostateczności... choć ojciec uparty i ma swoją wolę — i ja coś potrafię.
W ostatnich słowach była groźba znacząca, zimna, pewna siebie.
— Chce — to będzie miał! dodała po cichu. Leoś natychmiast zaprzęgać kazał; matka go kawą napoiła na drogę, obwiązano mu szyję, list do Holmanowa obiecano raniuteńko odesłać — pojechał...
Moryś już był zmuszony do tego nieszczęsnego Zaczałowa wyruszyć, bo Łukasz trzy razy przyszedł od ojca napędzić go, aby natychmiast się wybierał, gdy o parę wiorst od Zamoroczan na drodze spotkał się z jadącym bratem.
Zsiedli obaj z bryczek. Moryś mu w kilku słowach oznajmił co go czeka, i jak strasznie gniewnym zastał ojca.
— Choćby nas porozpędzano — odezwał się Leon, zobaczysz, że to długo nie potrwa...
Poszeptali z sobą, ścisnęli się za ręce — Leon pospieszył na folwark.
Tu całkiem inne go niż Morysia czekało przyjęcie; Czermiński bowiem z nim zawsze był inaczej,