Apartament w pałacu na przyjęcie był zawsze gotów, nigdy w nim nikogo nie stawiano — książę czasem tu nawet rzeczy coś swych porzucał... Tu nie wiele było do czynienia, lecz ze stołem i kuchnią kłopot wielki. Na starość książę August coraz bardziej wymagającym robił się smakoszem. Kucharz marszałkowej był wyborny, i gdy chciał, mógł najbardziej wymagający smak zaspokoić — ale też na przybycie takiego gościa tysiąca rzeczy potrzebował. Malborzyński w pierwszej chwili rozesłał po ryby, zwierzynę, owoce... na wsze strony... Marszałkowa, choć jej smutek i niepokój dolegał, wiedziała, że się z niemi pokazywać nie godzi... Trzeba było przybrać twarz wesołą i ustroić się w uśmiechy.
Z listów pani Falimirskiej książę o staraniach pana Leona dawno był uwiadomiony, lecz szczegóły i trudności ukrywano przed nim. Marszałkowa za nic go martwić i kłopotać nie chciała, wiedząc, że to może nawet wyjazd jego przyspieszyć; jednakże przygotowana była — coś niecoś mu wyznać — bo wszystkiego utaić nie było podobna...
Bukiety stały już na wszystkich stołach, appartament książęcy wyświeżony był, ogrzany i uperfumowany, herbata gotowa, gdy kareta pocztowemi zaprzężona końmi ukazała się na gościńcu. Marszałkowa z córką i Malborzyński czekał w ganku. W karecie przy księciu siedział stary jego powiernik, kamerdyner, M. François, o którego prawie tyle dbano w domu, by mu dogodzić, co o samego pana — na koźle lokaj... Gdy się otworzyły drzwiczki powozu, z lekkością nadzwiczajną wyskoczył z nich książę, w króciuchnym surduciku podróżnym, rumiany, z twarzą uśmiechniętą, i rzucił się całować rączki pupilli... Na widok Felicyi wpadł w admiracyę — uściskał Malborzyńskiego do piersi go swych gniotąc
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/122
Ta strona została skorygowana.