Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/124

Ta strona została skorygowana.

— Napisałaś mi nazwisko młodego człowieka... zdaje się — jakże? Czeremczyński —? Czerniakowski?
— Czermiński.
Oui, c’est sa! mam je zapisane w pugilaresie... Przypadkiem mi się raz na usta nawinęło, car je ne suis pas allé aux informations... Ktoś mi mówił o ojcu tego młodego człeka... jakoś, przyznam ci się — dziwnie... Ekstrakcya ciemna...
— Szlachcic — majątek olbrzymi, a młody chłopiec co się zowie dystyngowany... przerwała marszałkowa. Wstydu nam nie uczyni. Niezmiernie mi żal, że go zaprezentować nie mogę, ale właśnie, jak na złość — nie ma go...
Co się tycze ojca... a! ale o tem mówić czas będzie...
Oh! je vous supplie! zawołał książę, — wiesz jak ja nie cierpię tych rzeczy odkładanych, które mają wisieć nademną. Mówmy zaraz — cest autant de gagne... Cóż ten ojciec?
— Okropny! szepnęła marszałkowa.
Książę aż jedzenie zawiesił, pochylił się na poręcz krzesła... zamilkł.
— Skąpiec i tyran — mówiła powoli Falimirska, — lecz żona ma tam jakieś sposoby zmiękczenia go, i zaręcza mi, że się wszystko ułatwi. Fortuna istotnie ogromna...
Par exemple? zapytał August.
— Liczą ojca na miliony... a że robi ciągle i pomnaża...
— Tak — to coś znaczy, — dla tego warto coś poświęcić — trochę znieść nieprzyjemności... A Felicya...
— On w niej zakochany — bo któżby tego anioła nie kochał? — ale i ona przywiązała się do niego...