— Marszałkowej i pannie Felicyi koniecznie potrzeba majątku. Nasze interesa po śmierci Falimirskiego bardzo poplątane, a one obie nie mogą myśleć o oszczędności... i zmianie trybu życia... Młody Czermiński przyniesie nam fortunę co sie zowie pańską.
— Tak, rzekł książę, ale kochany mój Aleksy, z temi szlacheckiemi dostatkami... ty wiesz!
— A! juściż wiem, boć pamiętam staropolskie przysłowie, wtrącił śmiejąc się Malborzyński, że lepsze pańskie ostatki, niż szlacheckie dostatki, ale to tu razem połączone podobno, bo Czermiński potrafił najprzód per fas et nefas ocalić coś z fortuny Rawskich, którzy byli bardzo majętni, a do tego resztę sam dorobił.
— Tem lepiej, tem lepiej! odrzekł książę, jakby się rad był pozbyć utrudzającej go rozmowy, — niech Bóg da kochanej Falimirskiej jak najwięcej! wiem, że użyć potrafi... a potrzebuje wiele!
W ostatnich słowach, było coś z własnego doświadczenia, i pan Aleksy na ten raz wolał przejść do innego przedmiotu.
Zaczęto mówić o weselszych rzeczach, książę wpadł w humor wyśmienity, opowiadając swe dowcipy, i rozeszli się późno, obaj w najlepszem usposobieniu.
Nazajutrz przyjmowano księcia w zwykły sposób, zastosowując się z rozporządzeniem dnia, do jego gustu i zwyczajów. Było więc śniadanie ranne o dziewiątej, drugie o pierwszej, obiad o wpół do siódmej, herbata około dziesiątej. W interwallach, Felicya grała, oglądano ogród, bawiono się albumami, książę chodził odpoczywać na górę, czas spłynął jak najmilej. Falimirska trochę była zmęczona, ale twarz starała się mieć rozjaśnioną i okazywać się szczęśliwą. Otaczano księcia czułościami i pieszczotami...
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/126
Ta strona została skorygowana.