Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

Malborzyński zdawszy kłopoty gospodarskie na swych podwładnych, ciągle był na usługach książęcych...
Dnia tego rozdane zostały przywiezione prezenta, marszałkowa dostała bardzo piękną bransoletę ze starożytnych kamei, Felicya kolczyki brylantowe, Malborzyński szkatułeczkę podróżną paryzką od Tahana... Książę po spoczynku wyszedł tego dnia tak świeży, młody, rumiany, że mu wszyscy winszowali tego nieśmiertelnego zdrowia i siły. Wiek zdawał się wcale nie zostawiać na nim śladów przejścia...
Ile się dnia tego naśmiano i nacieszono sobą wzajemnie, naopowiadano historyek z wielkiego świata... wśród których często Felicyę pod różnemi pozorami po coś posyłano, aby niekoniecznie ich słuchała... wyliczyć trudno...
Malborzyński ponieważ zastępował razem marszałka dworu, często się musiał na jakiś czas absentować z pokoju. Uderzyło to bardzo marszałkowa, że gdy po dłuższej nieco niebytności wrócił, zawołany na obiad, przyniósł na twarzy, zawsze wesołej i uśmiechniętej, taki wyraz zakłopotania i frasunku, jakby się coś najokropniejszego w domu stało.
Było to tak uderzające, iż pani Falimirska ruszyła się z miejsca, i niespokojna, ostrożnie, dawszy mu znak jakiś, poprowadziła go do okna.
— Co panu jest, panie Aleksy?... zapytała.
— Mnie? ale nic — nic — rzekł zmieszany Malborzyński.
— Nie mówże mi tego, poznałam zaraz po twarzy, proszę nie taić przedemną — ja chcę wiedzieć.
— Słowo pani daję, u nas nie ma nic...
— Dla czegoż jesteś tak pomieszany?...
— Ja? chyba zmęczony — ja nie wiem. Wszystko w jak największym porządku — niech pani będzie spokojna.